21 kwietnia 2014

Przypadek 3.2



Parę godzin wcześniej…

Rick Kinney swój wtorek rozpoczął od porannej rozgrzewki i luźnego biegu w Jackson Park. Lubił uprawiać jogging o wczesnej porze, kiedy czerwone słońce dopiero wspinało się po niebie, a miasto było względnie ciche. Chicago oferowało mnóstwo miejsc przepełnionych zielenią dla biegaczy, spacerowiczów oraz ludzi pragnących rozłożyć na trawie koc i urządzić rodzinny piknik. Parki gęsto przetykały wąskie ścieżki dla rowerzystów, a oprócz drzew i krzewów można było podziwiać bogate klomby kwietne, sztuczne oczka wodne i fontanny. Rick, nawet po latach takiej rutyny, potrafił przystanąć na chwilę nie tylko po to, żeby złapać oddech, ale również po to, aby przyjrzeć się zadbanym rabatkom albo drapaczom chmur, które kontrastowały z wszechobecną naturą. Cenił takie drobne chwile sam na sam ze sobą. Nienawidził wracać do pustego mieszkania i tkwić w nim bez towarzystwa, ale odcinał tę kwestię od treningów na świeżym powietrzu. Wtedy lubił samotność. A dbał o kondycję głównie ze względu na pełniony zawód. W akcji zawsze musiał okazać się szybszy od potencjalnego uciekiniera. W przeszłości chadzał także na siłownię, gdzie ćwiczył mięśnie ramion i pleców, a później zamówił potrzebny sprzęt do użytku domowego i trzymał go w salonie swojego apartamentu. Od czasu do czasu odwiedzał pływalnię dla dorosłych; zazwyczaj gdy potrzebował duchowego oczyszczenia albo namyślenia nad prowadzonymi śledztwami.

Każdego dnia Rick w mniejszym lub większym stopniu zajmował się kradzieżami, porwaniami i morderstwami. Wiele ze stosunkowo świeżych spraw zawieszano, ponieważ napływały coraz to nowsze, dokumenty piętrzyły się w stosach teczek, a rzetelnych dowodów najzwyczajniej w świecie brakowało…

Detektyw właściwie cieszył się, że ostatnio umocnił kontakt z Meredith. Niegdyś była jego tajemną partnerką i prawie wszystko szło jak po maśle, a potem sprawy potoczyły się w ekspresowym tempie. Kiedy zaszła w ciążę, postanowili oboje, że skupią się raczej na budowaniu wspólnej przyszłości i domu na przedmieściach Wietrznego Miasta. Ale dziecka już nie było, projekt rodzinnego gniazda został odsprzedany pewnej brytyjskiej familii, a dalsza egzystencja pary skupiała się tylko wokół pracy. Rick miał wobec tego nadzieję, że z czasem znów zbliżą się do siebie, zwłaszcza że pani Dawn przyjęła trochę aktówek. Póki co nic nie wskazywało na duże zmiany, ale mogli przynajmniej kontynuować projekt pomocy ofiarom niewyjaśnionych do tej pory zdarzeń. Razem byli lepsi i stanowili dobry zespół – Rick wykorzystywał pozycję i łączył puzzle w całą układankę, a Meredith po prostu posiadała niezwykły dar. Nigdy by się nie spotkali wtedy, ponad dziesięć lat temu, gdyby kobieta nie miała szóstego zmysłu...

Rick zatrzymał się i wykonał kilka skłonów. Świt nad jeziorem Michigan należał do ulubionych widoków detektywa. Sprawiał, że wspomnienia ulegały rozmyciu, a tysiące drastycznych obrazów, które trzymał w pamięci, przykrywała gęsta, czarna mgła. Róże i pomarańcze szczelnie oplatały jaśniejącą tarczę budzącego się słońca, a refleksy na łagodnej tafli wody przywodziły na myśl płynne złoto zmieszane z krwią. Rickowi zdarzało się przejeżdżać autostradą biegnącą wzdłuż jeziora, ale w takich chwilach jak ta zdecydowanie nie darzył drogi sympatią. Przed siódmą korzystało z niej mnóstwo ciężarówek i głośnych samochodów dostawczych. Całość komponowała się w miłą dla oka panoramę powracającego do życia miasta, lecz Rickowi znacznie bardziej pasowałby moment refleksji bez hałasu. Gdyby miał kiedyś dłuższe wolne, chętnie zaszyłby się w jakiejś leśnej chacie, może nawet na działce ojca, gdzie obaj mogliby nacieszyć się ciepłą porą roku i skorzystać ze sprzętu wędkarskiego.

Rick przebiegł jeszcze kilometr, nieco szybszym tempem. Okrążył część parku i z jednej z uliczek trafił na parking, gdzie zostawił swój prywatny samochód. Autem miał zamiar dostać się do swojej ulubionej kawiarenki, wciśniętej w szereg sklepów i restauracji. W Susie's Sweets niemal codziennie jadał śniadania i wypijał kawę, a czasem mocną, czarną herbatę. Do tego kupował kilka słodkich rogalików, kanapkę albo jajecznicę na bekonie. Po części z głodu, po części do lektury chicagowskiego bezpłatnego dziennika, który rozkładano w kilkudziesięciu egzemplarzach na kontuarze przy kasie. Rickowi raz na jakiś czas towarzyszył Charles, zwłaszcza jeśli mieli do omówienia coś ważnego, co niekoniecznie wymagało ich obecności w biurze. Zdarzało się to dosyć rzadko, bo Charles, oprócz żony dbającej o to, aby pożywny posiłek zjadł przed pracą, w tygodniu rozwoził dwójkę dzieci do szkół. Trzynastoletnia Anna uczyła się w muzycznej w południowej części Chicago, a dziesięcioletni Dean w publicznej podstawówce nieopodal domu Meredith.

Mężczyzna otarł chusteczką drobne kropelki potu, uparcie zbierające się na skroniach i nad górną wargą, i wyszedł z pojazdu pozostawionego przy chodniku. Udał się do kawiarni. W nowoczesnym, przestronnym lokalu było jak zwykle ciepło i pachniało świeżo zaparzoną kawą. Zza szklanych lad niosła się woń wypieków. Jedna ze starszych kelnerek, Bettie, natychmiast zauważyła nowego gościa i pomachała Rickowi.

– Dzień dobry! Co panu przynieść? – zapytała. Czyściła akurat jeden ze stolików, gdzie rozlano jakiś napój.

– Niech będzie kawa i tosty. Gazetę sam wezmę. Dzień dobry, Bet. – Rick zdjął sportową bluzę i podszedł do stosu dzienników. Musiano je dostarczyć kilka minut wcześniej, bo znad druku Rick wyczuwał farbę. Zajął swoje ulubione miejsce przy oknie. Zewnętrzną stronę szyby zdobiły ogromne naklejki z lukrowanymi, kolorowymi babeczkami. Detektyw rozejrzał się po Susie's Sweet przed rozłożeniem porannej lektury. W kawiarni było paru biznesmenów, zaczytanych i sączących z degustacją małe czarne. Jeden z nich popijał dla odmiany herbatę i dzióbał widelcem w talerzu. Lokal ogółem przyciągał różnych klientów, bo był tani i umiejscowiony w punkcie otoczonym biurowcami, sklepami oraz kilkoma szkołami. Z ukrytych głośników leciała radiowa muzyka; na tyle cicho, by nikomu nie przeszkadzała.

Rick rozłożył gazetę i przebiegł wzrokiem po tytułowej stronie. Z nagłówków atakowały wielkie litery, układające się w zdania informujące o najważniejszych sprawach. Polityka, kryminaliści, a w środku bieżące wydarzenia, imprezy i cała masa ogłoszeń z nekrologami. Nie mógł się powstrzymać, by nie zerknąć na dział poświęcony osobom poszukiwanym i zaginionym. Jego uwagę przykuło zdjęcie młodej, czarnowłosej kobiety o klasycznych rysach twarzy i intensywnie błękitnych oczach. Kojarzył jej historię, a kopię dokumentów ze sprawy otrzymała w którejś z teczek Meredith.

Ellen Clarke, 22 lata. Znikła 5 marca br. Wyszła z domu ok. godziny piątej po południu i do tej pory nie wróciła. W dniu zaginięcia była ubrana w jasne dżinsy, białą kurtkę z puchowym kapturem i czerwone adidasy z czarnymi paskami po bokach. Znaki szczególne: dwa pieprzyki koło nosa, tatuaż w kształcie róży na nadgarstku.

Ellen Clarke mogła być teraz wszędzie i nigdzie. W głowie zamyślonego Ricka mimowolnie zaczęła powstawać historia dziewczyny…

Nadciągał chłodny wieczór, a z nieba spadały strugi deszczu przemieszane ze śniegiem – lodowatymi bryłkami lodu. Młoda kobieta wyszła tylko po to, by zwrócić do sklepu buty, które okazały się nietrafionym prezentem od matki. Przed wyjściem pokłóciła się z nią. Nie zabrała portfela – a wobec tego i pieniędzy lub dokumentów, nie wsadziła też do kieszeni telefonu komórkowego, odcinając policji dobre źródło tropu. W kurtce mogła mieć jedynie paczkę gum do żucia i zużyty bilet na tanią komunikację miejską… Wobec tego wykluczona była ucieczka z domu, do którego Ellen była raczej przywiązana, a z kamer umieszczonych w sklepie wynikło, że nie dotarła do modnego butiku. Co stało się w drodze, w samym sercu Chicago, w otoczeniu mnóstwa pieszych? Czy panna Clarke została uprowadzona? Mogła iść szybko, zdenerwowana na matkę i pragnąca oddać jak najszybciej te cholerne buty. Oddychała szybko i nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej. Może przed dojściem do centrum handlowego spotkała kogoś znajomego, kto wcale nie miał przychylnych zamiarów… Czerwona lampka zapaliła się. Rick zapewnie nie miał szans, by rozwikłać tę zagadkę – zwłaszcza że takich historii było całe mnóstwo – ale posiadał uprawnienia, by na własną rękę sprawdzić jedną rzecz, którą pominięto w niechlujnym śledztwie w marcu.

Nagle przed detektywem wyrosła uśmiechnięta kelnerka. Zafarbowane na ciemno włosy upięte w kok uwydatniały siateczkę zmarszczek na jej szczupłej, trójkątnej twarzy.

– Proszę bardzo. Pod talerzykiem jest rachunek. – Bettie postawiła przed mężczyzną tacę, na której znajdowała się kawa, małe ciasteczko, trzy parujące tosty, a do tego dżem i masło w miniaturowych, plastikowych opakowaniach. Widok i zapach śniadania wzmógł głód Ricka.

– Dziękuję. Jak tam zdrowie? – spytał grzecznie, sięgając po serwetkę. Kelnerka wsunęła pomarszczone dłonie do żółtego fartuszka z logo kawiarni i wzruszyła ramionami.

– Niby dobre, ale tu, u Susie, już nie ma miejsca dla takich starych kobiet jak ja. Przyjdą dwie młode siksy, a ja pewnie wylecę na bruk – odparła z przekąsem, ale później się zaśmiała.

– Przykro mi to słyszeć, Bet. Jesteś niezastąpiona.

– Ach, drogi panie, proszę to powiedzieć szefowej. Miłego dnia! – zawołała i oddaliła się, by przyjąć zamówienie od dwóch nowych klientów. Rick powiódł za nią wzrokiem, zastanawiając się, dlaczego tak uprzejma osoba, która każe do stałych gości mówić do siebie po imieniu, miałaby stracić pracę jedynie ze względu na wiek. Kiedy zabrał się za jedzenie, zaczął myśleć o innych rzeczach. Dziennik wciąż był otwarty na kolumnie z osobami poszukiwanymi przez rodziny i policję, ale detektyw patrzył na coraz ruchliwszą ulicę za szybą. Choć świt zapowiadał pogodny dzień, słońce zakryły ciemne chmury, a wiatr tańczył we włosach przechodniów…

*

Dokładnie dwie godziny później Rick otrzymał wezwanie na miejsce morderstwa. Jakby przeczuwając, że wkrótce wydarzy się coś nieznoszącego zwłoki, mężczyzna po śniadaniu udał się do mieszkania, by wziąć prysznic i wymienić spocony dres na czarne spodnie oraz marynarkę. Zamierzał zająć się paroma drobnymi dochodzeniami, a przy odrobinie szczęścia sprawdzić, czy wpadł na dobry pomysł w sprawie Ellen Clarke. Nie zdążył ani z jednym, ani z drugim. Służbowym mercedesem udał się do Grand Boulevard, gdzie popełniono zbrodnię. Odnalezienie domu o numerze 4734 nie przysporzyło mu problemów; właściwie był to żółto-pomarańczowy, zadbany blok mieszkalny. Stało przed nim parę powozów policyjnych i kilku rozemocjonowanych gapiów – zapewne sąsiadów ofiary. Rick, wysiadłszy z samochodu, powitał skinieniem stojącego przy radiowozie policjanta i pokazał mu odznakę.

– Mieszkanie na parterze – poinformował detektywa gliniarz. – Trwają oględziny, za jakieś trzydzieści pięć minut zabiorą ciało.

– Rozumiem. Idę tam – oznajmił Rick. Wyminął ściśniętych przy czarnej bramce ciekawskich ludzi i wszedł do ciemnej klatki schodowej, rozjaśnionej prostokątem światła. Drzwi od mieszkania zamordowanego były otwarte i przepasane żółtą taśmą. Rick pochylił się i przeszedł pod nią, uprzednio zakładając białe, gumowe rękawiczki. Ładnie urządzone, przytulne wnętrza skalał jeden jedyny szczegół: martwe ciało. Białe panele w małym salonie były czerwone od krwi, a w tej zakrzepłej kałuży leżała ofiara.

Była to średniego wzrostu dziewczyna o orzechowych włosach z różowymi pasemkami. Oprócz obciągniętych do kolan majtek nie miała na sobie ubrań. Jej zgrabne ciało nosiło kilkanaście – o ile nie kilkadziesiąt – ran ciętych i siniaki. Twarzy Rick nie zdołał ujrzeć, bo była przekrzywiona w stronę okien.

Nastąpił ostatni błysk flesza i fotograf opuścił mieszkanie. Dwóch śledczych krzątało się wokół w poszukiwaniu materiałów dowodowych i odcisków palców. Detektyw Kinney obszedł krew i przykucnął obok ofiary. Odsunął z policzków włosy i dostrzegł bladą, zastygniętą w wyrazie przerażenia twarz. Nagle usłyszał miauknięcie. Spod kanapy wynurzył się puszysty, kremowy pers, na którego najwyraźniej nikt dotąd nie zwrócił najmniejszej uwagi. Kocisko niepewnie podeszło do ciała właścicielki i polizało posokę. Rick wzdrygnął się.

– Halo! Niech ktoś zabierze stąd kota! – zawołał w stronę policjantów, z lekkim niesmakiem obserwując persa. Zwierzę jednak samo się wystraszyło podniesionego tonu Ricka i wybiegło do przedpokoju, a stamtąd czmychnęło w stronę korytarza. Mężczyzna poczuł ukłucie żalu, ale przede wszystkim musiał zachować profesjonalizm i zimną krew. Wyjął ze swojej torby aparat i sam wykonał parę zdjęć, a później pobieżnie zbadał kobietę. Pod zasiniałymi paznokciami mogły być tkanki mordercy, ale wierzył, że to już sprawdzono i zabezpieczono po pobraniu do analizy.

– Linda Utter, lat dwadzieścia jeden, studentka. Zero nałogów, zero wrogów, powszechnie lubiana i pomocna. Rysowniczka, początkująca artystka. Ciało znalazła jej kuzynka, która posiadała dodatkowe klucze. Oprawca najpierw dotkliwie pobił, a później na oślep zadał Lindzie około dwudziestu pchnięć małym, ostrym nożem.

Rick obrócił się gwałtownie. W progu stała jasnowłosa, elegancka kobieta, którą skądś kojarzył…

– January Farrow. Psychiatra. Współpracuję z Wydziałem Zabójstw i Wydziałem Behawioralnym, a także zajmuję się osobiście trudnymi przypadkami. Jednym z takich był Ben Whentley. Mieliśmy wątpliwą przyjemność się wtedy widzieć.

Mężczyzna pamiętał dobrze o tamtym zdarzeniu. January wywarła na nim dobre wrażenie, bo biła od niej siła charakteru.

– Kojarzę panią. Rick Kinney. – Wyciągnął dłoń w kierunku blondynki. Choć okoliczności nie sprzyjały zawieraniu nowych znajomości, detektyw wolał zatrzeć niemiłe wspomnienie z pierwszego spotkania. Podeszła pewnym krokiem i uścisnęła jego rękę. – Przybyła tu pani…?

– Z lekarzem sądowym. Myślałam, że mogę się na coś przydać.

– Czas zgonu?

– Około drugiej w nocy. Obecna liczba świadków wynosi zero. Znowu to zero… – Przewróciła oczyma.

– Co z tą kuzynką? A rodzice? – zapytał Rick, przesuwając spojrzenie po ciele Lindy. – Przypuszczam, że została zgwałcona, ale wykaże to sekcja.

– Tanika Towle została zabrana na pogotowie, bo przeżyła wstrząs. Nie wykluczamy, że mogła mieć coś wspólnego z tym morderstwem, bo miała zapasowe klucze. Czegoś chciała od Lindy. Rodzice ofiary mieszkają w Kalifornii.

Rick odetchnął głęboko i spojrzał na January.

– Muszę się rozejrzeć wokół.

– Oczywiście. Nie będę panu przeszkadzać. – Uśmiechnęła się na krótko. – Pójdę poszukać tego kota…

Detektyw Kinney rozpoczął analizę mieszkania raczej nieśpiesznie. Zaczął od łazienki, które to pomieszczenie – jak nauczył się przez wiele lat – mówiło o człowieku najwięcej. W szafce za lustrem nie było żadnych podejrzanych leków oprócz zwyczajnych tabletek przeciwbólowych. Różowa szczoteczka na zęby, plastikowy pojemnik na soczewki, borówkowe mydło w płynie. I całe mnóstwo kosmetyków, jakich używała każda kobieta. Nigdzie nie zauważył żwirku dla persa. Znacznie ciekawsza okazała się sypialnia Lindy. Ściany pokrywały plakaty, rysunki i obrazy, zapewne autorstwa dziewczyny. Podłoga była czysta, ale na łóżku, choć schludnie zasłanym, leżał niewielki kaktus i czarna ziemia wysypana z przewróconej donicy. Okno było otwarte, ale zabezpieczone policyjną taśmą. Na biurku walały się kartki i teczki. Jedna z nich miała nalepkę z napisem: zamówienia. Rick włączył stacjonarny komputer i sięgnął po kosz stojący obok. Całą zawartość wysypał. Oprócz kilku ogryzków od jabłek na wykładzinie wylądowało kilkanaście pogiętych kulek papieru. Rozwinął pierwszą i na pogniecionym papierze rozpoznał prosty szkic męskiej twarzy.

Tymczasem system uruchomił się, nie żądając wpisania hasła. Pulpit wypełniały foldery z obrazkami, zdjęciami i zeskanowanymi dziełami, jak przypuszczał, należącymi do Lindy. Rick przejrzał parę plików i sprawdził historię przeglądarki, lecz nie znalazł tam nic zastanawiającego. Nic, jeśli nie liczyć paru zapytań o zdradę. Zapisał je i powrócił do zawartości kosza na śmieci. Rozkładał kolejne kulki i rozprasowywał dłońmi, uważając, aby nic nie podrzeć. Każda z nich przedstawiała jakieś niedokończone kształty, tylko jeden rysunek się wyróżniał…

Niewiele myśląc, zawołał:

– January! Jeśli chcesz się przydać, teraz masz okazję!

Psychiatra przyszła niebawem z persem w objęciach. Kot wyraźnie dobrze się czuł, przytulany i głaskany.

– Wiem, że jesteśmy w miejscu zbrodni, ale…

– Nieważne. Musisz to zobaczyć. – Rick uniósł wymiętą kartkę i pokazał kobiecie.

– Ładny portret węglem. To… ślady krwi? – wskazała czerwone, roztarte plamy na narysowanym obliczu młodego, czarnowłosego mężczyzny. Detektyw pokiwał twierdząco.

– Jestem pewien. Ten chłopak mignął mi na paru fotografiach w komputerze ofiary. Musimy sprawdzić jej kontakty. Dlaczego akurat tutaj znajduje się krew? A z drugiej strony…

– To byłoby za proste, gdyby okazał się mordercą – wtrąciła January, przyglądając się kartce. – Chociaż kto wie? Trzeba sprawdzić każdą możliwość. – Wzruszyła ramionami.

– Właśnie. – Rick wsunął rysunek do folii. – Przed nami długa droga.

*

         To co, kawa? To było uroczo głupie – zironizowała Shelby. – Na matematyce przywykłam do kujonów, ale on w dodatku jest przystojny. Jak mu na imię? Ach, nie mów mi. O! Mike!

Meredith w milczeniu dodała cukier do parującej kawy. Zaczęłaby lubić irytującego ducha panny Rose, gdyby nie fakt, że rozkochała się w samotności i wolała raczej spokojniejsze byty. Choć Matthew również był krnąbrny…

– Słuchaj, Shelby – zaczęła ostrożnie. – Nie uważasz, że na chwilę obecną obie powinnyśmy się zająć swoimi sprawami? Pojaw się jutro i przejrzymy twój album.

Dziewczyna uniosła pytająco brwi. Meredith zanotowała fakt, że miała duże oczy i opadające kąciki, co czyniło jej twarz odrobinę smutnawą.

– Przeszkadzam ci? – zapytała, nie kryjąc urazy. – Jeszcze niedawno usiłowałaś mnie wykopać na drugą stronę. To znaczy: pomóc mi z przejściem tam.

– Nie. Po prostu nie rozumiem, po co ci ta kronika, skoro prowadzisz ciekawy… żywot. Ponoć. A do drugiej strony wrócimy prędzej czy później – odpowiedziała rudowłosa, stawiając kubek na tacce. Wybrała dla informatyka najładniejszy, jaki znalazła w kredensie. Porcelanowe filiżanki ze złotymi zdobieniami wydały jej się zbyt patetyczne jak na tę okazje.

Shelby zeskoczyła ze stołu i skrzyżowała ręce na piersiach.

– A więc nie mogę popatrzeć na boskiego Mike’a. To do jutra. Będę cię mieć na oku – westchnęła i znikła. Z miejsca, w którym siedziała, do Meredith wciąż napływała silna energia. Nawet niektóre bardzo stare duchy, które niekiedy pojawiały się obok medium, posiadały większe zobojętnienie. Ale Shelby była bardzo świadoma i, oprócz wyróżniania się infantylną naturą, najwyraźniej snuła jakieś plany…

Meredith zaniosła kawę Mike’owi. Blondyn rozgościł się już i pracował przy kilku komputerach na raz, operując paroma myszkami. Kobieta dyskretnie spojrzała na dłonie mężczyzny. Choć na palcu serdecznym nie widniała złota obrączka, skarciła się za uczucie nastoletniej ekscytacji, jakiego doświadczyła niespełna piętnaście minut wcześniej.

„Nie spoufalaj się” pomyślała.

 – Proszę bardzo. Słodzona, tak jak sobie pan życzył.

Mike obejrzał się na Meredith.

– Dziękuję. Swoją drogą… to takie zdumiewające. Zwykle nie widuję drugi raz osób, które spotykam przypadkowo w mieście – rzekł. – Mam nadzieję, że wzięła pani parasol?

Rudowłosa nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

– Wzięłam. I… – zawahała się na moment – …lepiej nie zastanawiajmy się nad tym wszystkim. Wyjątki się przecież zdarzają – odparła nieco zadziornie, ale dając do zrozumienia, że nie przewiduje dalszej konwersacji.

Mike zaśmiał się i splótł dłonie za karkiem. Wśród elektroniki czuł się jak ryba w wodzie i Meredith odniosła wrażenie, że nie zepsuła tego nawet jej niezręczna uwaga. Przemieszał kawę i poczęstował się cukierkiem.

– Wracam do siebie. Będę tu czasem zaglądać.

– Chwilka! – Mike podjechał fotelem na kółkach do swojej teczki i wyjął z bocznej kieszonki plik prostokątnych kartoników owiniętych gumką recepturką. Jeden z nich podał Meredith. – Za pamięci.

– Och.

– Jestem dobry w swoim fachu. Szukam dorywczych zajęć między uczelnią a sklepem ze sprzętem. Tworzę też strony. Może kiedyś się to pani przyda – wyjaśnił. – I oczywiście polecam się.

– Dziękuję. Zachowam to. – Meredith obejrzała wizytówkę z obu stron i spojrzała z zaciekawieniem na Mike’a. – Być może skorzystam. – Skinęła głową i nie czekając na odzew mężczyzny, odeszła. Poza pracą miała jeszcze mnóstwo innych spraw, które musiała przemyśleć, ale o Mike’u musiała na pewien czas zapomnieć. Przynajmniej tego dnia i kolejnego również.

*

Po południu pani Dawn opuściła bibliotekę i, pomimo głodu oraz zmęczenia, pojechała autobusem prosto do szpitala Lakeshore. Miała nadzieję, że zostanie przyjęta na oddział, w którym gościła Jane… Zmarnowała szansę, by zapobiec nieszczęściu jeszcze podczas ostatecznego pożegnania nastolatki z Matthew. Jednak nie potrafiła winić siebie.

Bywały chwile, gdy patrząc na swoje lustrzane odbicie, widziała słaby, bezbronny byt tkwiący w skórze chudej, zmarnowanej kobiety. Pomagała i wypruwała sobie żyły, żeby nadążyć nad wieloma rzeczami. A w zamian za to los odebrał jej dziecko. Po odstawieniu leków świadomość i gniew uderzały w nią falami, niczym w skały rozbijając się o jej ciało i wszędzie rozsiewając zło. Może popełniła błąd, odrzucając Ricka. Może razem byliby w stanie pokonać ten ogromny ból…

Do sali Jane została zaprowadzona przez ciemnoskórą pielęgniarkę, która była bardzo nieprzychylnie nastawiona do tego, by obca osoba wdawała się w interakcję z niedoszłą samobójczynią. Ostatecznie przekonała ją notka od lekarza prowadzącego, by wpuszczono kobietę, o której tyle bredziła siedemnastolatka.

– Śpi? – spytała przed wejściem Meredith. Nie obawiała się spotkania z ukochaną Matthew, ale nie wiedziała, jak ostatecznie obie poradzą sobie z tą rozmową.

Pielęgniarka uniosła brwi.

– Nagle to takie interesujące? Zapraszam do środka. – I otworzyła drzwi, pokazując gestem, by rudowłosa przekroczyła próg.

Pokój Jane był mały i biednie urządzony. Jedynie groszkowy kolor ścian zacierał efekt pustki. Pacjentka siedziała skulona na żelaznym łóżku, a na widok nowo przybyłego gościa wcisnęła twarz w osnute szpitalną piżamą ramię i zaszlochała. Z krzesła ustawionego przy posłaniu zerwał się niski, łysiejący mężczyzna o orlim nosie i prostokątnych okularach. Kitel i plakietka wskazywały na to, że był lekarzem-psychologiem. Podszedł do Meredith i powiedział zniżonym tonem:

– Problem jest taki, że przy dziewczynie nie ma nikogo bliskiego. Proszę, aby porozmawiała z nią pani łagodnie… – obejrzał się na Jane – …potrzebuje wsparcia. Będę czuwać.

– Mhm. – Meredith przełknęła głośno i kiwnęła głową, a mężczyzna opuścił salę.

I tak zostały same, niepewne tego, co przyniesie ta wizyta.

– Jane… połóż się – powiedziała cicho Meredith. Dziewczyna otarła napuchnięte powieki i wykonała polecenie, a rudowłosa czule okryła ją kołdrą. Tak jak podejrzewała, nadgarstki nastolatki były ciasno owinięte bandażami. – Musisz odpoczywać.

– Gdybym cofnęła czas, nigdy nie zrobiłabym tego po raz drugi. Wpadłam w amok i chciałam umrzeć, ale tak naprawdę kocham życie. Tylko że ono jest cholernie trudne – wymruczała cicho Jane, kładąc mokry policzek na poduszce.

– Wiem coś o tym… – Meredith pogładziła jasne włosy dziewczyny i usiadła przy niej. Do pokoju wpadały promienie słońca, które sprawiały, że Jane wyglądała na zdrowszą niż była w rzeczywistości. – Jak mam ci pomóc?

Jane zwilżyła językiem spierzchnięte wargi.

– Chyba dotarłam do tamtej strony – rzekła. Patrzyła na panią Dawn zlęknionym wzrokiem. – To jak powoli zacierające się wspomnienie snu, ale… doświadczyłam czegoś dziwnego, kiedy zemdlałam przez utratę krwi.

Meredith zacisnęła dłonie w pięści.

– Byłaś tam? Widziałaś Matthew?

– Nie. I to mnie niepokoi. Czułam taką bezbrzeżną pustkę, a jego tam… brakowało… Wszystko mi mówi, że wasz plan zawiódł, że Matthew wcale nie jest teraz w dobrym miejscu. – Jane ponowne uroniła kilka łez.

Meredith myślała, że powinno jej w tym momencie ulżyć, ale zamiast tego wzięła słowa nastolatki za zły omen. O przeczuciach również wiedziała dużo… Przygryzła wargę i spojrzała na okno. Nie umiała zostawić zdesperowanej dziewczyny w tak podłym położeniu, nawet jeśli Matthew faktycznie z jakiegoś powodu nie zaznał spokoju.

– Jeżeli Matthew przeszedł na drugą stronę, to ani ty, ani ja nie będziemy już mogły się z nim skontaktować. Może przez moment zawisłaś między światem żywych a zmarłych, ale nie powinnaś się martwić o niego – powiedziała spokojnie.

Jane nie wyglądała na odrobinę weselszą tą nowiną.

– Jak mogę sobie wyobrazić to całe przejście? – spytała. – Więc widujesz tylko te dusze, którym się nie udało i im pomagasz? A do innych, wyzwolonych z ziemskiego padołu, nie masz już dostępu?

– Nie mam, niestety. Wydaje mi się, że to punkt zwrotny dla duszy. Wszystko, czego doświadczyła tutaj, znika, ale pozostają uczynki i lekcje, które odrobiła lub nie podczas pobytu w ludzkiej powłoce. To już wstęp do szerszego działu, ale ty równie dobrze możesz sobie wyobrażać, że Matthew jest teraz w naprawdę wspaniałym miejscu i kiedy przyjdzie pora, spotkacie się – tłumaczyła łagodnie. – Nie próbuj tego przyśpieszać.

Bladoróżowe usta wreszcie Jane rozciągnął uśmiech.

– Chcę ci wierzyć, ale trochę żałuję, że nie dam rady upewnić się… To było po prostu takie przytłaczające, jakby pojawił się na ułamek sekundy, a później został wessany przez jakiś energetyczny wir… Przepraszam, gadam głupoty. I tak nie do końca pamiętam.

Meredith bezwiednie położyła dłoń na ramieniu Jane. Ciemnoszara, cienka aura siedemnastolatki pojaśniała dzięki kojącemu dotykowi medium. Blondynka zamknęła powieki i wyszeptała:

– Tak bardzo go kocham. Muszę zacząć życie od nowa… choćby dla niego.

– Wiele osób ci w tym pomoże. Na początku będzie ciężko, ale zaczniesz odzyskiwać siły i otrząśniesz się z tej tragedii. I obiecuję, że Matthew ma się dobrze – powiedziała, choć sama przestała w to wierzyć. Energetyczny wir… nad nim Meredith musiała zastanowić się głębiej.

_ _ _

Nie było mnie bardzo długo, wiem. Dlatego nie jest idealnie. Proszę jednak o wybaczenie. Na dniach pojawi się nowy szablon oraz dwie nowe zakładki: streszczenia części (dla tych, którzy chcieliby sobie pokrótce odświeżyć całość) oraz ciekawostki wraz z wytłumaczeniem niektórych nazw i pojęć. Planuję również sobie coś niecoś zbelować.

11 komentarzy:

  1. Pierwsza, potem przeczytam <333. Czekałam na nowy odcinek ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 Poza tym ucieszyłam się, że w końcu notka się pojawiła w panelu bloggera... Tylko że ustawiłam datę wstawienia rozdziału do posta.

      Usuń
    2. No pojawiła się ^^. Może jest krótsza? Bo zauważyłam, że to chyba zależy od długości; mi nigdy nie pokazuje rozdziałów, ale jednolinijkowe posty-powiadomienia typu "Na blogu ukazał się nowy rozdział" się wyświetlają.

      Dobra, przeczytałam ^^. Bardzo mi się podobało. Początek był nieco obyczajowy, ale takie kawałki też są potrzebne, żeby dobrze poznać bohaterów. Cieszę się, że przez wszystkie sprawy przewijają się te same postacie, plus za każdym razem jakieś nowe.
      Ogólnie lubię Ricka. Szkoda, że jego i Meredith relacje się rozluźniły, skoro kiedyś byli sobie tak bliscy i snuli plany na przyszłość. Tragedia, która ich dotknęła, rozdzieliła ich, a gdyby byli razem, pewnie łatwiej byłoby im się z tym pogodzić i uporać. Zamiast tego każde skupiło się na swoich zajęciach, co też jest jakimś wyjściem, ale jak widać, nie do końca dobrym.
      Ciekawi mnie też ta nowa kryminalna sprawa z tą znalezioną dziewczyną. Będziesz ją jakoś rozwijać, czy to po prostu był taki epizod, by pokazać, czym Rick zajmuje się zawodowo? Niemniej jednak, opis miejsca zdarzenia oraz czynności wyszedł bardzo wiarygodnie. Mnie niestety takie rzeczy nie wychodzą, ech :/. Ale tu było to całkiem niezłe. Ale kot był uroczy, choć scena z lizaniem krwi... Trochę creepy. No ale ja tak lubię kiciusie, aż mi się pysio cieszył, choć nie powinien przy takim fragmencie ;P.
      Teraz to sama nie wiem, czego będzie dotyczyć ta sprawa: tej martwej dziewczyny, Shelby czy może tej zaginionej Ellen? Bez powodu pewnie byś o niej nie wspominała. Pewnie prędzej czy później wszystkie te motywy rozwiniesz.
      Zastanawia mnie też ten facet, z którym rozmawiała, Mikiem (?). Mam wrażenie, że Meredith poczuła do niego jakąś miętę. To może namieszać też w jej relacjach z Rickiem.
      Shelby ogólnie się wydaje takim nietypowym duchem, co chyba zauważyła sama Meredith. Ale fajnie też, że poszła odwiedzić Jane. Tylko niepokojące jest to, co dziewczyna zobaczyła. Bo teraz nie wiadomo, czy Matthew przeszedł spokojnie na drugą stronę, czy nadal ugrzązł gdzieś na ziemi. Wyjaśni się to kiedyś? W sumie mi bardzo żal było tej postaci, i Jane też. Oboje byli sobie bardzo bliscy, a teraz on odszedł w bardzo młodym wieku, a ona została sama i jest bardzo zagubiona.
      Ogólnie dobrze mi się czytało. Tak się cieszę, że wróciłaś do tego bloga! Naprawdę uwielbiam to opowiadanie, bo zawiera i kryminał, i trochę historii o duchach, które naprawdę mnie fascynują. Nawet się nie obejrzałam, kiedy dobrnęłam do końca odcinka. Swoją drogą, mam nadzieję, że kolejny pojawi się szybciej ^^. Bo jestem ciekawa, co będzie dalej.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Mhm, czekam na komentarz :)

      Usuń
    2. Rozdział był lekki. Czytało się go dobrze. Lubię Ricka, jest w porządku facetem. Zastanawia mnie kim była zamordowana dziewczyna. Mer chyba poczuła coś do Mike`a. Ciekawe co z tego wyjdzie. Przypadek bardzo zakręcony, i ciekawe jak to się rozwiąże. Życzę Jane szybkiego powrotu do zdrowia (?)... Do stanu sprzed próby popełnienie samobójstwa. I ten energetyczny wir ... Co to może znaczyć?

      Pozdrawiam, i życzę dużo weny :)

      Usuń
  3. No to tak jak mnie. Powoli wdrażam się tu z powrotem....

    ps; Chciałam do Ciebie napisać, czy może znowu nie poszłybyśmy się spotkać, ale straciłam wszystkie numery kontaktowe :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie skomentowałam jeszcze żadnego przypadku, ale każdy z nich czytałam (nawet kilkakrotnie!) i muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się to opowiadanie. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie zetknęłam się z historią o tak nietypowej tematyce jak medium - za to mnóstwo jest opowiadań o wampirach, które swoją drogą już mi się znudziły ;) wracając jednak do tematu to masz naprawdę bardzo fajny styl opisywania otoczenia i myśli bohaterów w prosty i przyjemny sposób, ponadto dbasz o każdy, nawet najmniejszy szczegół, a dialogi są poprowadzone wręcz idealnie i wcale z tym nie przesadzam ;P
    Bardzo się ucieszyłam, że wróciłaś na to opowiadanie i dodałaś nowy rozdział, bo ostatnio nawet zastanawiałam się nad dalszymi losami Meredith. Przypadek bardzo mi się spodobał i ze zniecierpliwieniem czekam na kolejne rozdziały, choć wiem, że pewnie nie masz zbyt wiele czasu, żeby częściej je dodawać.
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Ever

    OdpowiedzUsuń
  5. ale wstyd, zapomniałam, jaki był adres tego bloga i dopiero teraz go znalazłam... Tak więc miałam do nadrobienia dwie notki, jak się okazało... Mam nadizeję,mże będziesz nieco częsciej dodawać nowości, bo niedosyt pozostaje:D po pierwswze trochę się denerwuję tym Markiem - wygląda na miłego i inbeligentnego i stanowi pewnego rodzaju ryzyko dla Ricka... a ja do tej pory uwząłam,że Rick i Meredith powinni wrócić do siebie mimo koszmaru, których ich spotkał,. choć z drugiej strony czasem są te przysłowia o niewchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki...sama nie wiem,. Rick jakoś dziwnie wspominałw tym rozdziale Meredith, jeśli mam byc szczera. Podoba mi się za to abrdzo nowy duch -to dziwne, ale tej dziewczynie naprawdę się podobva, że jest w takim stanie i że właściwie nie ma zazwyczaj szansy z kimkolwiek porozmawiać.ponadto jej komentarze co do rzeczywistości, może i są irytujace, ale jakże trafne i zabawne xD jeśli chodzi o J, myślę,że wyjdzie z tego, ale faktycznie nieco dziwne wydaje się to jej uczucie, że w zaświatach (?)wcale nie jest tak radośnie, jak za każdym razem mówi to duchom Meredith. nie sądzę,żeby kłamała, pewnie tak myślała, ale teraz może zmienić swój stosunek do tego... Ciekawe. no i jeszcze te morderstwa młodych dziewczyn, na pewno jakieś powiązanie jest prócz wieku...no i kolejna pokusa, tym razem dla Ricka, w spotaci pani psycholog... może być ciekawie. Z niecierpliwością czekam na cd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam na pierwszy rozdział na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com :)

      Usuń
  6. Rety, Shelby jest straszna, co za irytujący duch xD Na początku myślałam, że to jej dotyczy tytuł sprawy, ale teraz bardziej obstawiam tę zamordowaną dziewczynę, którą widział w tym rozdziale Nick. Cóż, Shelby kolce raczej ma, mimo, że praktycznie zrobić krzywdy nie może, przynajmniej fizycznie, biorąc pod uwagę jej niematerialny stan. Mam wrażenie, że tym razem Meredith będzie miała jeszcze więcej spraw na głowie. Tylko czy to dobrze dla niej? Jest niesamowicie silna, że daje sobie z tym wszystkim rade, ale każdy ma jakieś granice.
    Pozdrawiam i teraz postaram się zawitać na Tedzie ;)

    OdpowiedzUsuń

O blogu

Opisana tu historia (GŁÓWNE MOTYWY: DUCHY I MEDIUM!) jest
wytworem mojej rozhulanej wyobraźni. Wszystkie wydarzenia i bohaterowie
zostali wymyśleni. Przed rozpoczęciem czytania zapoznaj się z
odpowiednimi zakładkami. Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze.
Podkreślam, że szablon, tekst oraz belka są mojego autorstwa. Zabraniam
wycinania części grafiki i przerabiania na swoją!

Rozdziały będą publikowane dość rzadko, bo co trzy lub cztery tygodnie. Wszystko zależy od chęci i weny.

Ostrzegam
przed scenami drastycznymi i wzbudzającymi przerażenie. Czytasz na
własną odpowiedzialność, choć lekturę polecam osobom starszym.

Cytaty na nagłówku pochodzi z wiersza mojej ulubionej poetki, Haliny Poświatowskiej.