Rick był z natury mężczyzną cierpliwym.
Życie i praca nauczyły go, że działanie bez zastanowienia nigdy nie popłaca, a
człowiek nie potrafi objąć wąską rozpiętością wyciągniętych ramion całego
brzemienia świata. Jeszcze dziesięć lat temu wydawało mu się, że wszystko, co
dobre, przypływa ku ludziom naturalnie, niczym morska fala, obmywająca
delikatnie piaszczysty brzeg. Uwielbiał wtedy szaleństwo i ryzyko, porządny
zastrzyk adrenaliny. I nadal w głębi serca to lubił, jednak życiowe
doświadczenie zrobiło swoje, i teraz cenił sobie zwłaszcza spokój ducha. Często
myślał o czasach, kiedy razem z Meredith stanowili parę, kiedy byli młodsi i
naelektryzowani namiętnością, gdy oboje nie unikali wkraczania na nieznane
szlaki. A teraz? Teraz cechowała ich powaga, oziębłość oraz dystans,
oddzielające od rzeczywistości grubą ścianą lodu, odporną na wpływ promieni
słonecznych.
Patrząc na Bena
Whentley’a, czuł niesmak. Oto pochylał się przed spoconym, rozlazłym,
wystraszonym przyszłym więźniem, przywodzącym na myśl kanałowego szczura.
Detektyw miał ochotę uderzyć oprawcę prosto w czerwoną od wysokiego ciśnienia
gębę, chlastać tę twarz cios za ciosem i obserwować, jak wije się w cierpieniu.
Prawo było niekiedy dla Ricka największym wrogiem, bo gdyby tknął oskarżonego
koniuszkiem małego palca, poniósłby konsekwencje czynu.
Sprawiedliwość
miała się objawić jako przytulny kąt z wygodną pryczą, zasłaną ciepłym kocem,
nowoczesnym sprzętem, trzema pełnowartościowymi posiłkami i możliwością
odetchnięcia świeżym powietrzem podczas wieczornego spaceru, muśniętego impresją
egzystencji doskonałej – cisza, brak stresu spowodowanego pracą, możliwość
rozwoju intelektualnego i bezpieczeństwo w celi. Tymczasem ciała dwóch
zamordowanych dziewczynek tkwiły pod ciężkimi płytami nagrobnymi, z których
wiatr zwiewał wolno rozrzucone kwiaty, a tlący się w noc, maleńki płomyk znicza,
oznaczał nie tylko pamięć, ale również nieuchronne przemijanie czasu i zabicie
bólu, goryczy oraz tęsknoty. I to właśnie martwiło Ricka bardziej niż cokolwiek
innego; owy brak równowagi między śmiercią ofiary a dalszym życiem mordercy, usłanym
wszelkimi wygodami. Co innego, jeśliby wystawiano ich przed nienawistne oblicza
ludzi, niepogodzonych, tak samo jak detektyw, z brakiem należytej kary, lecz
oni pozostawali obojętni i ukryci, otrzymując jeszcze pochwały za wzorowe
sprawowanie. Pozbawienie wolności… tak, jakby miało to wystarczyć i wynagrodzić
rodzinom poszkodowanych piekło, przez jakie przeszli o bosych stopach.
Sala przesłuchań
była mała i ciasna, wyjęta rodem z pierwszego lepszego filmu kryminalnego.
Stalowy, prostokątny stół, metalowe krzesła i pojedyncze światło zawieszone w
centrum pomieszczenia. W rogu kamera, a w ścianie wycięcie na czarną szybę,
przez którą można było obserwować przebieg konwersacji. Rick niechętnie wyjął z
kieszeni maleńki magnetofon i go włączył. Ben zerknął przelotnie na sprzęt, a
później znów utkwił spojrzenie w detektywie. Trochę się rozluźnił, a rozległe
rumieńce ustąpiły miejsca niezdrowej bladości. Oddychał nieregularnie, głośno
przełykając. Rick z satysfakcją przeciągał milczenie, choć wiedział, że powinien
się spieszyć. Kolejna osoba została uprowadzona i podejrzewano związek z
Whentley’em. Podniósł z podłogi czarną, skórzaną teczkę, otworzył ją z cichym
kliknięciem, po czym wyciągnął wsadzony w przezroczystą koszulkę materiał
dowodowy. Podsunął wygnieciony świstek papieru pod nos Bena.
– Czytaj – rozkazał
chłodno.
Oprawca rozchylił
usta w wyrazie głupiego zdziwienia, ale uczynnie smagnął wzrokiem po
złowieszczych słowach.
– Czytaj na głos –
uściślił Rick ostrym tonem.
– Ale… po co…
– Czytaj, do diabła
ciężkiego! – warknął detektyw. Niepozorna postać pedofila doprowadzała go do
szału. Musiał trzymać ręce blisko siebie, aby naprawdę nie uderzyć tej
ludzkiej, żałosnej szkarady. Odniósł wrażenie, że z nozdrzy już poleciały mu
obłoczki pary, spowodowanej wściekłością.
– Koniec to wydarzenie, które nigdy nie nastąpi – wychrypiał niegłośno
Whentley. – Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego zostałem tu ściągnięty? –
zapytał, mrugając szybko powiekami.
– Czyżby? – Rick
prychnął. – I te słowa nic ci nie mówią?
– Nie, kompletnie.
– Ben podrapał się w czubek nosa i spuścił oczy. „Kłamie jak z nut”, pomyślał
detektyw. – Zostałem aresztowany, przyznałem się do winy i nie utrudniałem kooperacji.
Czego jeszcze ode mnie chcecie? – wyburczał, stukając palcami o blat. Nie był
złoczyńcą doskonałym; ledwo panował nad odruchami wskazującymi podenerwowanie.
Mowę ciała Rick musiał opanować do perfekcji jeszcze przed dekadą, miał w sobie
też coś z psychoanalityka. Nieznaczny, kpiący uśmiech wypłynął na jego usta,
unosząc delikatnie kąciki.
– Czego chcecie? –
powtórzył sfrustrowany, ale mniej pewny więzień. Jasnoniebieskie, lodowate
tęczówki, zamknięte w dwóch świńskich oczkach, to się unosiły, to opadały, to
biegły na boki… Konfrontacja z nim nie należała do najtrudniejszych, lecz
detektywa ściskał w żołądku gniew, tkwiąc tam niczym uciążliwa, ołowiana kula. Odchrząknął
i rzekł:
– Reszty prawdy,
którą utaiłeś przed nami. Została porwana kolejna dziewczynka i mamy prawo
podejrzewać, że choć fizycznie niemożliwe jest, abyś to uczynił ty,
uprowadzenie ma z tobą związek. Tę karteczkę – uniósł dowód – znaleziono w
miejscu wydarzenia.
Twarz Whentley’a
stężała. Pokiwał powoli głową.
– Aha – odparł
krótko. – Nie mam z tym nic wspólnego. Tacy jak ja nie potrzebują towarzystwa,
nie muszą dzielić się zdobyczami, panie Kinney – powiedział twardo, kładąc
nacisk na każdy wypowiedziany przezeń wyraz. Wydawał się być przekonany o
wartości i prawdziwości tego, co wylało się z jego ust. Nie wahał się przed
spojrzeniem w twarz Ricka. Morderca posiadał wyjątkowo zmienny charakter. Pełen
pokory i strachu, nieobliczalnie szybko potrafił postawić mur śmiałości oraz
zła.
Jednak detektyw nie
dał się zwieść na manowce. W myślach przytaczał rozmaite obrazy, związane z
odległymi, nierozwiązanymi lub zakończonymi sprawami z dziećmi w rolach
głównych. Wspomnienia krążyły mu w umyśle jak gwiazdy zamierzchłej galaktyki,
przywołując obrazy dziesiątek rozmazanych oblicz sprawców i rozpraw za zbiorowe
gwałty. Istnieli tam jacyś mężczyźni, rozpowszechniający innym sympatykom
dziecięcą pornografię, niechętne zeznania małoletnich ofiar, wypełnione
oślepiającymi blaskami fleszy aparatów i kilkoma parami nachalnych rąk, przepływającymi
przez gładką skórę na podobieństwo prądu. Ben nie zhańbił żadnej z dziewczynek,
ale z jakiegoś powodu je porywał.
Ben łgał. Splótł dłonie
i drapał palce przydługimi paznokciami aż do czerwoności. Na nadgarstkach
błyskały srebrne, ciasno zapięte kajdanki. Rick spojrzał na te ręce, które
wyrządziły wiele krzywdy i pomyślał, że najchętniej przyniósłby siekierę i
odrąbał je bezlitośnie. Wyobrażał sobie tryskającą z kikutów krew i przerażoną minę
pobladłego z szoku skazańca. Natrętne wizje prędko opuściły detektywa, gdy wyciągał
z kieszeni marynarki komórkę. Zaraz po włączeniu urządzenia dostrzegł pięć
połączeń nieodebranych od Meredith, lecz szybko wyszedł z rejestru. Musiał udać
twardziela i przedstawić jedyną broń, jaką dysponował, a która mogła zmusić
Bena do hipotetycznego przyznania się. Owy materiał, zaledwie dziesięć sekund
stłumionego szeptu, otrzymał tuż po przyjściu do aresztu i był za niego
dozgonnie wdzięczny. Gdyby nie krótka ścieżka dźwiękowa, nie posiadałby niemal
żadnych podstaw do dalszych oskarżeń wobec Whentley’a.
Czarne tęczówki
detektywa spoczęły na mordercy. Lekkim ruchem palca nacisnął odpowiedni
przycisk.
– Twoja tajemnica jest bezpieczna… jest bezpieczna…
twoja tajemnica jest bezpieczna…
– Czyja tajemnica,
Benie Whentley’u? – zapytał cicho Rick, przepełniony satysfakcją na widok
zdezorientowanego mężczyzny. Mrugnął kilkakrotnie w sposób charakterystyczny
dla zdenerwowanego człowieka; detektyw niemal słyszał przyśpieszone bicie jego
serca.
– Żądam towarzystwa
adwokata – wybełkotał Ben. – Nie muszę mówić nic. Nic! – ryknął. – To
nieuczciwe…
– Już się z nim
skontaktowałem i wiesz, co wyznał mi w sekrecie? – Rick zmrużył powieki. –
Wcale mu nie zależy na twojej obronie, bo sam ma małe dzieci, a ty jesteś
zwykłym sukinsynem. Jeśli nie rozplączesz jęzora, powiem ci, co cię czeka… –
pochylił się nad złoczyńcą – trafisz do cholernie ciężkich warunków, gdzie o
każdym oddechu decyduje setka znacznie gorszych typów niż ty. Podejrzewam, że
nie lubią dręczycieli kilkuletnich dziewczynek, bynajmniej nie wszyscy. To
będzie zaledwie igła w stogu siana, kiedy po pierwszym dniu stracisz w jakimś
zaułku jaja.
Whentley zadrżał.
– Zacznij
współpracować, a wspólnie ustalimy warunki, na których skorzystasz, choć wcale
mi się nie uśmiecha – odparł detektyw.
– Warunki? – Ben
wyprostował plecy i odchylił do tyłu głowę, wyraźnie zdystansowany.
– Powiedzmy, że w
podziękowaniu za pomoc w ujęciu kolejnego krzywdziciela otrzymasz może…
prywatny wybieg i dodatkową ochronę. Nic więcej nie zagwarantuję, ale przynajmniej
nie stracisz klejnotów – wytłumaczył Rick ze złośliwym uśmiechem. – A więc
słucham. – Odsunął z szuraniem krzesło i usiadł, spoglądając wyczekująco na
mordercę.
Mężczyzna znów
przypominał mu olbrzymiego szczura w spoconej, pomarańczowej koszulce z krótkim
rękawem. Bladł i czerwieniał na przemian, i zagryzał sine wargi, jakby
przeżywał wewnętrzny dramat oraz dylemat. Tymczasem życie dwunastoletniej
Jacqueline, cenne ziarenka czasu, przepływało przez cienką szyjkę klepsydry…
„Migiem, migiem” myślał Rick. Drobinki potu perliły się na czole detektywa.
– Ja nie… nie wiem…
nie potrafię. – Whentley schował twarz w dłoniach.
– Dobrze. Straciłeś
szansę na lepszy więzienny byt. – Rick wstał, chwycił teczkę i ruszył do drzwi.
– Nie! Proszę
zaczekać! – zawołał rozpaczliwie Ben, chwytając się brzytwy niczym ostatniej
deski ratunku. – Powiem. On jest nieuchwytny…
Detektyw zamknął
oczy i skinął. Więc jednak miał rację, łącząc sprawy dziewczynek ze sprawą
panny Morgan, sieroty z domu dziecka.
– Lepiej się
śpiesz, bo nie chciałbyś, aby porwana zginęła – mruknął, patrząc w niebieskie
oczy sprawcy, boleśnie przypominające o brutalnej śmierci małych Ruth i
Danielle. Drobne, punktowe wręcz źrenice przeszywały detektywa na wylot. I znów
ta dziwaczna zmiana: w jednej sekundzie Ben wydawał się przerażony, a w
następnej obserwował Ricka w taki sposób, jakby zerkał na nic niewartą kukłę.
Badania psychologiczne potwierdzały, że Whentley był nie do końca zdrowy na
umyśle, ale w rzeczy samej wykluczała prawdopodobieństwo występowania
rozdwojenia jaźni. Wszystko, co robił… robił świadomie.
– Rzadko morduje –
wychrypiał szeptem.
– Co? Głośniej –
ponaglał Rick niecierpliwie. Bóg jeden wiedział, jak wielką miał ochotę na uduszenie
przestępcy gołymi rękoma. O ile Bóg istniał i łagodnie potrafił znieść myśl o
strasznych wydarzeniach, napływających z wykreowanego przez siebie świata.
– To typowy
gwałciciel, po wszystkim porzuca panienki pobite i zmaltretowane. Mniejszym
wykonuje zdjęcia… – Ben poruszał nerwowo gałkami – …no i udostępnia je innym
pedofilom. To profesjonalista. Używa nie tylko siły, ale także medykamentów z
najwyższej półki. Być może jest lekarzem albo kimś takim. Nic więcej nie wiem.
Detektyw prychnął
głośno.
– Opowiedz mi o
waszej znajomości. A co z kryjówką? Jakieś poszlaki?
Ben popadł w
głębokie zamyślenie, co spłynęło po Ricku falą gorącego gniewu. Próbował
utrzymywać wzrok na podłym obliczu mordercy, jednak nie mógł się powstrzymać od
zerkania na wyświetlacz telefonu. O czym chciała rozmawiać Meredith?
– Tracimy cenny
czas – syknął detektyw, gotów w każdej chwili wybiegnąć z sali przesłuchań i rozpocząć
akcję w celu ujęcia kolejnego oprawcy.
– Spłonę przez to w
piekle… – Ben wyglądał na zlęknionego faktem, że od zdradzenia człowieka, który
prawdopodobnie nakierował go na złą drogę, jest przedzielony zaledwie kilkoma
sekundami.
– I tak spłoniesz –
zauważył chłodno Rick. Ciemne oczy detektywa zdawały się być niemal czarne, wykute
z lodu. – Od bardzo dawna miałeś tendencję do zrobienia czegoś podłego, sam
opowiadałeś o rzeczach, które na to wpłynęły. Jednak coś ostatecznie pchnęło
cię do porwania córki szefa w lutym bieżącego roku. Chęć okupu, czy może raczej
umowa, jaką zawarłeś z naszym obiektem numer dwa? Za przyprowadzenie
dziewczynki miałeś dostać przyzwoite pieniądze, prawda? Dlaczego akurat
Danielle Mewes?
Tymi
przypuszczeniami trafił w dziesiątkę. Widział to w poszarzałej twarzy
Whentley’a, który złożył odbiegające od prawdy zeznania, chroniąc tym samym
swego „mentora”. O ironio, pomyślał Rick, jak dziwnie to brzmi. Ben wzruszył
ramionami, garbiąc się.
– Podobała mu się.
Wystąpiła w kilku programach śniadaniowych z innymi przedszkolakami. Ale ona
jedna wyróżniała się… – Białka oprawcy błysnęły złowieszczo, a Rick stłamsił
mdłości. – Śliczna jak aniołek, skromna i małomówna. Stała się jego natrętnym
marzeniem.
– Więc dlaczego
trafiła do ciebie? – zapytał eufemistycznie detektyw, próbując wziąć Bena pod
włos, aby wyznał jak najwięcej. W pamięci zanotował, by zwrócić później uwagę
na słowo „program”. Wysłanie córki do telewizji mogłoby być typowe dla ambicji
pana Mewesa, właściciela wielkiej firmy, gardzącego marnym zwitkiem kilkunastu dolarów.
– Chciałem ją tylko
dostarczyć… – Whentley wzdrygnął się. – Pozwolić mu na kilka fotografii i
odstawić z powrotem. – Zaczął się trząść. – Poznałem go w miejscu, o jakim się
nie mówi. Próbowałem o czymś zapomnieć, a on podszedł… Było ciemno, zawsze było
ciemno…!
– Kolejne
dziewczynki też miały być dla niego? – wyszeptał przez ściśnięte gardło Rick.
Nowe zeznania sprawcy całkowicie zmieniały postać rzeczy. Ben skinął głową i
zaczął łkać.
– To było piękne!
To miało istnieć tylko dla nas… nasz sekret – wydukał.
Retrospekcja
Obskurny bar na przedmieściach Chicago okrywał półmrokiem
różnych ludzi, potrzebujących odrobiny wytchnienia od spraw wymagających powagi
lub skupienia. Wśród gości wcale nie dominowali zmęczeni egzystencją narkomani
albo specyficznego charakteru persony z zadatkami na kryminalistów. Lokal miał
stosunkowo dobrą renomę, bo od lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku
nikogo tam nie zamordowano. Ben Whentley muskał opuszkiem palca wskazującego względnie
czyste szkło kieliszka. Pustego kieliszka. Alkohol zmącił mężczyźnie wzrok i
rodził szereg iluzji. Głośna muzyka przepływała gdzieś poza nim, czuł się sam.
Czuł się jak nic niewarty śmieć lub nabrany na łopatkę psi kał. Kiwnął lekko,
gdy wytatuowany barman trącił go w ramię, pokazując butelkę wódki. Łapczywie
wypił gorzki, palący płyn, rozlewając na blacie baru kilka perlistych kropel.
– A zagryzka? – gdzieś obok rozległ się przepełniony
łagodnością, męski głos.
Ben zignorował palenie w gardle, kątem oka zauważając
przysuwający się ku niemu talerzyk z pokrojonymi na ćwiartki ogórkami.
– Na Wschodzie to konieczność – zauważył tajemniczy
jegomość. – Wszędzie w zasadzie…
– Dziękuję – wychrypiał Whentley, zaskoczony
życzliwością obcej osoby. Nie patrzył w bok. Wyobrażał sobie, że oto siedział w
pobliżu prawdziwy anioł, który zniknie, kiedy tylko ten ośmieli się dotknąć
wzrokiem boskiego majestatu. Kiszony ogórek był kwaśny i posiadał wspaniały
smak. Miękki miąższ przyjemnie syczał w ustach. – Pyszne.
– Pracujesz dla Toma Mewesa? – W jednej sekundzie
odczuł, jak nieznajomy przybliża się. Ton jednak nie stracił na subtelnym
brzmieniu. – Widziałem cię dwa tygodnie temu w dzienniku na wspólnej fotografii
z tym panem.
Ben zgubił przez wlane w organizm procenty zdolność do
racjonalnego myślenia. Zapałał sympatią do tego dziwnie zainteresowanego jego
zatrudnieniem faceta.
– Od piętnastu lat. Ale jestem szarakiem i pozostanę
nim do emerytury. Tyle dla niego zrobiłem – pokręcił ze smutkiem głową. –
Dzisiaj wręczył awans dwóm pracownikom. Nie mi.
Procenty rozwiązały mu także język. I tak nie miał
nikogo innego w swoim parszywym życiu.
– Zapewne potrzebujesz wielu pieniędzy na wymarzony
wyjazd do drogiego sanatorium, gdzie mógłbyś leczyć serce, prawda?
Ben zastygł w bezruchu. Poczuł na ramieniu uścisk.
– Mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. Musisz tylko
coś przynieść pod wskazany adres…
*
Dzień zgasł szybko. W ciągu podróży Ben zdążył polubić
Danielle, a z każdą mijającą sekundą rosło w nim przekonanie, że nie pozwoli,
aby dziecku stała się jakakolwiek krzywda. Podał jej narkotyk od zleceniodawcy,
ponoć lekki, ale na tyle mocny, by nie zapamiętała żadnych twarzy. Źrenice
kilkulatki były ogromne i nieruchome, co wprawiało Bena w strach. Uprowadzając
Danielle, kierował się gniewem wobec Toma, lecz zaczynał się wahać. Co on
najlepszego zrobił?! Porwał małą i wkrótce miał pozwolić, aby ją rozebrano i
postawiono przed obiektywem. Pocieszał dziewczynkę, prosił, żeby była cicho.
Skutecznie.
Nie podobało mu się miejsce, do którego sprowadził
córeczkę szefa. Nim wepchnął Danielle do małej komórki, przycupnął przy niej i
chwycił za delikatne barki.
– Aniołku, wkrótce z powrotem będziesz bezpieczna –
szepnął, sapiąc z nerwów w jaśniutką twarz blondyneczki. Zauważył rozwiązaną
sznurówkę od prawego, zimowego trzewika, lecz dłonie drżały mu zbyt mocno, by
mógł to poprawić. Otworzył drzwi. Moment później Danielle zniknęła w mroku.
*
Reflektory czarnego jeepa zgasły. Whentley’em miotał
strach przemieszany z ekscytacją. Żarówka u sufitu niepokojąco migała. Do
pomieszczenia weszła zakapturzona, wysoka postać, trzymająca w ręku nowoczesny
aparat. Uwadze Bena nie uszły ciemne, skórzane rękawice jegomościa. Przed sobą
nowo przybyły postawił szmacianą torbę.
– Przyprowadź dziewczynkę, a dostaniesz pieniądze –
powiedział subtelnie. Poczerwieniały ze wstydu pracownik Mewesa przełknął
głośno.
– Idę. – Na miękkich nogach zatoczył się w kierunku
schowka, gdzie przebywała Danielle. Miał ją nakarmić i dać coś do picia…
zapomniał.
– Wyjdź, kwiatuszku – zawołał niegłośno, otworzywszy
komórkę. Jednak nie stało się nic. Ben posłał przybyszowi przepraszający, nieco
błazeński uśmiech i wyjął z kieszeni latarkę. Kiedy strumień białego światła
padł na kamienną podłogę, Whentley najpierw ujrzał nóżki Danielle, a potem
kałużę gęstej krwi. Czy to sen? pomyślał i krzyknął.
*
– Nie należy płakać. – Bestia głaskała Whentley’a po
przerzedzonych, nijakiego koloru włosach, niczym dziecko spragnione czułości. –
Umarła w sposób godny sztuki. Musisz dostrzec w tym piękno… przydała się nawet
martwa. Zobacz te zdjęcia.
Ben oderwał zapłakane oczy od Danielle, by wzrokiem
śledzić fotografie, przewijane przez tajemniczego mężczyznę. Ten wcześniej
zaaplikował mu znienacka jakiś zastrzyk, ponieważ panikował i o mały włos nie
wezwał służb ratunkowych. Makabryczne obrazy ujawniały drastyczność, jaka
zawisła nad ukochaną córką Mewesa w chwili śmierci. Były zbyt tragiczne, aby
potrafił opisać je odpowiednimi słowami. Widok rozlanego białka wywołał u Bena nudności.
Danielle miała wrócić do domu żywa.
– Może tak i lepiej… lepiej, by ginęły. Zrekompensujesz
tego aniołka kolejną ślicznotką. Ja oddam się pasji a ty załatwisz resztę. Nie
uciekniesz, Benie. Zostaliśmy połączeni silną nicią zrozumienia. To nie koniec
twojej przygody. Koniec to wydarzenie, które nigdy nie nastąpi. Pozwól mi
przelać w swoją duszę nauki, które posiadam. Pamiętaj, że Bóg wybacza…
Zacznijmy od…
Koniec retrospekcji
Do pokoju
przesłuchań weszła zgrabna blondynka w kitlu.
– Panie Kinney,
wystarczy – oznajmiła. Ben Whentley dostał ataku paniki i spadłszy z krzesła,
usunął się w sam kąt, zwijając w kłębek.
Rick zmierzył
zimnym spojrzeniem poważną twarz lekarza psychiatry. Doktor January Farrow, jak
głosiła przypięta do jej piersi plakietka, zmrużyła powieki, poganiając
detektywa nieustępliwą miną.
– Właśnie miałem
wychodzić. Mam już wszystko, czego potrzebowałem…
Rick zostawił
oprawcę wykwalifikowanym strażnikom. Dzięki wyznaniom mordercy otrzymał nowe
tropy, mnóstwo świeżych informacji oraz kilka poszlak. Gdy opuścił areszt i
wsiadł do auta, od razu wykonał telefon do Charlesa.
– Nagrałem całą
rozmowę – wyrzucił na jednym wydechu. – Whentley nie działał sam. Puścił całą
parę, przyciśnięty do muru. Ma słabą psychikę. Przyjadę do prokuratury, a potem
jadę do Toma Mewesa w pilnej sprawie…
– Kinney. – Prokurator
przerwał detektywowi wywód. – Jest tutaj Meredith i myślę, że również ma coś
ciekawego do powiedzenia.
C.D.N.
_ _ _
Dałam odpocząć
Meredith. Kolejny odcinek będzie ostatnim z tego przypadku i na pewno Was
zaskoczy. Przepraszam za jakiekolwiek zaległości w komentowaniu, nadrobię je
wkrótce.
Pierwsza ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję :D
UsuńPrzeczytałam ^^.
UsuńChoć troszkę brakowało mi tutaj Meredith, to chyba był pierwszy rozdział bez niej, to jednak zdążyłam polubić Ricka. Ogólnie bardzo lubię czytać kryminały i różne tego typu rzeczy, i uważam, że bardzo fajnie i wiarygodnie oddałaś szczegóły jego pracy oraz odczuwane przez niego emocje. Facet jawi mi się jako taki porządny, źle mu jest z myślą, że na świecie istnieje tyle zła i takie szumowiny jak znajdujący się przed nim Ben. To obrzydzenie, jakie do niego czuł, także wypadło bardzo wiarygodnie. Facet jest żałosny, faktycznie taki troszkę szczurowaty i trzęsący się ze strachu, ale w sumie, według mnie nie jest on takim typowym, zimnym popaprańcem, a po prostu kimś, kogo na taką drogę pchnął splot pewnych niepomyślnych wydarzeń, jak choćby frustracja niepowodzeniami z pracy, nawiązanie znajomości z tamtym facetem czy w końcu sytuacja z Danielle. Ogólnie, niepokoi mnie ten drugi facet. To musi być jakiś pokręcony zboczeniec, ale jednocześnie wydaje się być zimny i wyrachowany. Nie jawi mi się jako taka roztrzęsiona galareta i nieudacznik, a jako ktoś, kto starannie planuje i wie, jak unikać kłopotów. I choć Rick dorwał już Bena i wszyscy myśleli, że sprawa pomyślnie zakończona, to jednak sukces był tylko połowiczny, bo gdzieś tam wciąż kryje się drugi pokręcony facet, być może nawet jeszcze gorszy.
Fajnie wyszły też retrospekcje. Dobrze opisałaś, jak w ogóle doszło do tego, że Ben zaczął współpracować z tamtym nieznanym sprawcą.
Bardzo podobały mi się opisy. Opisów było dużo, były obrazowe... Zresztą jak zwykle. W twoim stylu zawsze bardzo podobało mi się to, że nie jest to sam dialog, a dużo, dużo opisów. Tutaj dałaś nam poznać choćby refleksje Ricka czy zarys sytuacji ^^. Choć dialogi także wychodzą ci świetnie, czego niestety nie mogę powiedzieć o moich, drewnianych i sztucznych.
Bardzo mnie ciekawi piąta i z tego co pisałaś, ostatnia część tego przypadku. Zastanawia mnie, czy odnajdą tego faceta i jak to się skończy... I czego chciała Meredith? Bo skoro najpierw wydzwaniała do Ricka, a na końcu do niego przyszła i miała coś do powiedzenia, to zastanawia mnie, o co jej chodziło. Czyżby miała jakąś ciekawą wizję, która może ich naprowadzić? I w ogóle mam nadzieję, że kiedyś rozwiniesz jeszcze bardziej wątek ich przeszłości ^^.
Tak poza tym, świetny nowy szablon. Chyba najbardziej podoba mi się nagłówek i żałuję, że wciąż nie potrafię zrobić nagłówków u góry, tylko takie jak robię obecnie, a które już mi się troszkę znudziły. Zauważyłam też, że teraz karty z postaciami dałaś z boku.
Czekam na next <3.
Właściwie to nie wiem, co czułby taki Rick z życia realnego wzięty - obojętność czy może raczej, tak jak w opowiadaniu, nienawiść? Ja jestem za bardzo uczuciowa, żeby iść w to pierwsze, zresztą ludzie pracujący w policji wcale nie muszą być znieczuleni na niesprawiedliwość w świecie. Do Bena czuł przede wszystkim obrzydzenie, zwłaszcza ze względu na całą sprawę z Danielle i innymi dziewczynkami, które porywał. No i tak, na razie mi się tu Meredith nie zmieściła, zresztą z czasem postaci będzie bardzo dużo i choć to ona faktycznie stoi na piedestale, momentami nie będzie się pojawiać wcale. Uważam, że niektórym się to spodoba, zwłaszcza iż kobieta nie zdobyła powszechnej sympatii czytelników. Co do dialogów... zawsze się staram wpleść w nie jak najwięcej opisów. Czasem wychodzi to zgrabnie, czasem - przynajmniej według mnie - odrobinę sztucznie. Ale ważne jest to, aby ćwiczyć i ćwiczyć cały czas! I nie narzekaj na swoje, bo radzisz sobie coraz lepiej. Szablon niedługo ulegnie zmiany, tym razem chyba jakiś bardziej kolorowy ;) <3
UsuńNo! Doczekałam się :)
OdpowiedzUsuńIdę czytać :)
Kurczę, ciekawie, ciekawie. Pewnie porwana dziewczynka przeżyje, mam taką nadzieję, ale ciekawa jestem czy złapią bestię.
UsuńTym bardziej jestem ciekawa kolejnego przypadku.
PS. Odezwij się do mnie na gg :)
Doczekałaś! <3
UsuńDziewczynka porwana musiała przeżyć, ponieważ jest mi potrzebna do dalszych części ;) Dzięki za komentarz.
UsuńBardzo podobał mi się ten rozdział. Uwielbiam sceny z przesłuchań, w ogóle kocham kryminały i muszę już tu zaświadczyć, że Rick stał się moim ulubionym bohaterem:) Mam pewną słabość do policjantów^^ Uważam, że Kinney bardzo dobrze postąpił, że się opanował i nie złamał przepisu pobicia tego Whentleya, jednak ma stuprocentową racje, takie mendy nie powinni żyć. Dobrze, że ten Ben zaczął współpracować i gadać o tym drugim. Jestem ciekawa rozwiązania tej sprawy:)
OdpowiedzUsuńMam takie pytanko. Zamierzam jakoś w wakacje piać nowe opowiadanie, kryminalne, i chciałam się zapytać, czy nie byłoby problemu, gdyby zrobiła podobną listę tytułów postu, jaką Ty masz? Oczywiście zamiast Twojego "Przypadek", ja bym miała "Sprawa".
I w ogóle masz śliczny nowy szablon, oczu nie można oderwać od niego:) Ten Ben... ach, przybiera wdech w piersiach^^
Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg wydarzeń:*
Pozdrawiam:*
Dzięki za opinię ;*** Rick, z tego co widzę, zyskuje coraz większą sympatię. I bardzo dobrze, bo to obok Meredith główny bohater, a że sama lubię tego typu kryminalne sprawy - będzie go naprawdę dużo. Również mam słabość do policjantów, ale raczej nie w życiu realnym, tylko w filmach i książkach. Chociaż czasami takie zwykłe gliny są pokazywane jako nieudacznicy, ale detektywi to już całkiem inna para butów. Na pytanie już Ci odpowiedziałam na gadu ;* Co do szablonu, to niestety nie ma na nim Bena. To jakiś inny model, ale bardzo podobny do niego, bo czarnowłosy, więc postanowiłam umieścić to zdjęcie w nagłówku obok Meredith ;)
Usuń„Rick niechętnie wyjął z kieszeni maleńki magnetofon i włączył.” – „go włączył”
OdpowiedzUsuń„Rick z satysfakcją przeciągał milczenie, choć widział, że powinien się spieszyć.” – nie jestem pewna, ale nie miało być „wiedział”?
„wypełnione oślepiającymi blaskami fleszy aparatów i kilkoma par nachalnych rąk,” – „parami”
„– Zacznij współpracować, a wspólnie ustalimy warunki, na których skorzystasz, choć wcale mi się nie uśmiecha – odparł detektyw.” – „to nie uśmiecha”
„Poczerwieniały ze wstydu pracownik Mewesa przełknął głośno.”- kurcze, za pierwszym razem zignorowałam, ale teraz zwrócę uwagę. Przełknął głośno brzmi dziwnie. Nie wiem, tak mi się wydaje, że „przełknął głośno ślinę” byłoby lepsze. Ale to tylko moja uwaga, która niekoniecznie jest dobra ;)
Ok, to teraz idziemy do tekstu ^^
Uważam, że bardzo przyzwoicie wyszło Ci przesłuchiwanie Bena. Sam fakt, iż człowiek ten puścił parę jest zaskakujący. W końcu nie każdy dałby się nastraszyć, a już na pewno nie ktoś, kto jest takim potworem jak Ben. Nie mniej jednak teraz ujawniły się pewne nowe okoliczności, które zdecydowanie zasługują na dłuższe zastanowienie się nad nimi ^^
Kto jest tym drugim człowiekiem? Szczerze mówiąc to jest on jeszcze gorszy niż sam Ben. Muszą go więc jak najszybciej złapać, aby nie zranił jeszcze jakiejś dziewczynki. Swoją drogą to straszne, że naprawdę, w świecie realnym, istnieją ludzie, którzy po prostu dopuszczają się takich czynów, bez jakiejkolwiek skruchy. Powinno się ich naprawdę srogo karać ;/ Ale wracając to ten człowiek wydaje mi się być kimś ważnym. Skoro miał informacje o stanie zdrowotnym Bena i wiedział, że pracuje on u Toma, to może ma jakieś powiązania z policją? Może sam jest policjantem i dzięki temu mógł dowiedzieć się dosłownie wszystkiego? No nie wiem, opcji jest naprawdę wiele. Nie będę się więc nad tym jakoś rozwodzić, tylko poczekam, aż dodasz ostatnią część, która wszystko wyjaśni. Piszesz, że będziemy zaskoczeni? Hmm… to ja już naprawdę nie wiem, kim może być ten okrutny człowiek, no!
A jak na razie (jest 04:14, a ja piszę komentarz w wordzie, żeby jutro nie zapomnieć, co chcę napisać. Super ;D) żegnam się z bardzo pozytywnymi odczuciami, dotyczącymi tego rozdziału, a raczej jego czwartej części i życzę dużo weny!
Pozdrawiam serdecznie ;)
Dzięki za wskazanie błędów, już je dość dawno poprawiłam ;) Choć co do jednego chyba uznałam, że jest w porządku coś, ale i tak rozdziały będę jeszcze gruntownie poprawiać przed publikacją dalszych części. Przesłuchanie pisało mi się całkiem przyjemnie, dobrze mi szło wczuwanie się zarówno w Ricka, jak i w Bena. Myślę, że Whentley jest po prostu strachliwą myszką, zresztą każdy przestępca w kajdankach wydaje się być raczej normalnym człowiekiem, a tak naprawdę w środku nosi zło i bestialstwo. Masz rację, to straszne, że na świecie, w realnym życiu istnieją takie osoby, które krzywdzą i mordują innych ludzi... Powinno się ich wysyłać do bardzo, bardzo ciężkiej pracy, a nie trzymać w więzieniu i jeszcze karmić za nic. Masakra. Dziękuję za opinię ;*
UsuńBum! Czytelniczka marnotrawna powróciła! Droga Shy, no muszę przyznać, że masz do tego dryg! Śledziłam dotychczas wszystkie części pierwszego przypadku. Komentarzy nie zostawiałam ponieważ teraz, kiedy sama nie piszę przeważnie nie loguje się na blogu albo robię to rzadko. A u Ciebie jest jedynie opcja dla posiadaczy konta Google. Niech to wystarczy za usprawiedliwienie mojej nieobecności! Niedługo powrócę do świata ludzi czynnie piszących, daj Boże... Teraz co do treści. Eh, zatem Ben nie jest głównym prowodyrem tych porwań? To nie on zabijał, bo ma szefa? Mnie już to samo mocno zaskoczyło i zapowiedź kolejnych wydarzeń, tylko zaostrzyła apetyt. Podłe świnie. Obaj zwyrodnialcy nie powinni wyjrzeć z piekła! Rick szalenie frapująca postać ma charakter, a do tego instynkt prokuratora. Całość dość drastyczna, ale to charakteryzuje "opowieści z życia". Przynajmniej te dobrej klasy. Nie pozostaje mi nic innego, jak poczekać na zakończenie i śledzić kolejne równie frapujące pozaziemskie przypadki z Merdtith jako medium. Na pewno nie zabraknie mocnych wrażeń. Ukłony dla Autorki!
OdpowiedzUsuńMarnotrawna czy nie, dziękuję, że się pojawiłaś po dość długim milczeniu z Twojej strony. Już za czasów Szeptów ceniłam Twoje opinie, dlatego tym bardziej się cieszę, iż postanowiłaś dodać komentarz. Udostępniam komentowanie jedynie dla osób z kontem google, ponieważ często trafiały mi się nieprzyjemne anonimki, wobec czego postanowiłam z nimi skończyć, blokując możliwość zostawiania takowym śladów. Masz rację, współpraca Bena z jeszcze jednym świrem to już chyba maksimum tego, co mogłam wymyślić ;D A Rick jest bardzo dobry w swoim zawodzie i zdecydowanie nadawałby się na prokuratora. Jednak on woli zbierać dowody i tropić, jest typowym "łowcą". Pozdrawiam ;*
UsuńTo najlepszy rozdział, który do tej pory opublikowałaś. Cieszę się, że Meredith na chwilę zniknęła z tapety, a pojawił się Rick, który o dziwo zainteresował mnie swoją pracą.
OdpowiedzUsuńWłaściwie od zawsze lubiłam kryminały i zagadki, a czytając o śledztwie gdzie ofiarami są małe dziewczynki... Nie mogłam sobie odpuścić. Chociaż jest to obrzydliwe.
Podoba mi się sposób przeprowadzenia tego przesłuchania. Nie owijałaś w bawełnę, to muszę ci przyznać. Zniknęła gdzieś ta cała subtelność, która pojawiła się na samym początku. Zero uczuć głównych bohaterów, sama praca nad tym, co się wydarzyło. Szczerze mówiąc sama miałam ochotę odrąbać temu pedofilowi ręce, a najlepiej jeszcze parę narządów bez których i tak się obejdzie w więzieniu. Do końca życia z niego wyjdzie, więc czemu nie?
Ale taki błahy powód, żeby zgłębić się w świat przestępstwa? Ben mógł dłużej nad tym wszystkim pomyśleć zanim się zgodził na współpracę. Z drugiej strony nie wiedział też, że może to doprowadzić do czegoś bardziej... drastycznego. Jednak swój zawsze znajdzie swojego, to jest najgorsze.
Jestem ciekawa jak to śledztwo potoczy się dalej. Podoba mi się to opowiadanie coraz bardziej, z rozdziału na rozdział.
Ściskam, Donna W.
Dzięki za komentarz ;) Meredith mi nie pasowała w tym rozdziale, dlatego stwierdziłam, że upchnę ją w następnym. Ta sprawa wyszła bardzo kryminalnie, dlatego, jak to określiłaś, na tapecie zjawił się Rick. Prawdę mówiąc, to ja właśnie miałam takie wrażenie, jakbym owijała w bawełnę, a tajemnica namnaża kolejne tajemnice. I tak myślałam, że to przesłuchanie znacznie mniej miejsca, ale się rozciągnęło :) Ben chyba zgodził się po części dla wygód, a po części dla tego, że zrozumiał, czego się dopuścił.
UsuńAle piękny szablon! *.* Wprost nie mogę się napatrzyć!
OdpowiedzUsuńA teraz to rzeczy,
na miejscu Ricka także odczuwałabym chęć uduszenia tej prostackiej gnidy, chociaż im więcej się o nim dowiaduje, tym większą odczuwam pogardę, a nie złość. Jego "szef" chyba nie będzie już tak łatwym celem do złapania, jak on. Wydaje mi się, że to będzie ktoś o wiele sprytniejszy. Gdyby był to jakiś lekarz... boże!
Mam nadzieje, szczerzą, że Mer ma jakieś istotne informacje, bo nie mam pojęcia, jak Rick znajdzie właściwy trop na podstawie zeznań. Widać nie byłabym dobrym detektywem! XD
Genialny rozdział! Proszę o więcej <3
Również czuję pogardę wobec Bena, nie wszystkie postacie, które wykreuję, lubię. A on jest wręcz przelanym w słowo przestępcą, o jakich słyszy się czy czyta codziennie we wiadomościach. Okaże się, że Meredith jakoś specjalnie poufnych informacji nie miała, ale o tym pod następnym rozdziałem. Dzięki za opinię ;*
UsuńPodobnie jak Rick uważam, że to niesprawiedliwe, aby najgorsi mordercy odbywali karę w tak dobrych warunkach. Jakiś czas temu oglądałam odcinek „Czarnego lustra” i tam to dopiero karali przestępców w naprawdę sprawiedliwy sposób... Coś właśnie w stylu wystawienia ich przed oblicze żądnych kary ludzi. Były tam takie niby obozy rozrywki, gdzie przestępcy robili za obiekt zabawy-drwin. Po prostu coś bardzo sprawiedliwego w swojej brutalności.
OdpowiedzUsuńBardzo dokładnie i dobrze oddałaś emocje, jakie targały Rickiem, gdy przesłuchiwał Bena. Dobrze, że złamał przestępce i ten przyznał, że z kimś współpracuje. Swoją drogą ciekawe są relacje Bena z jego pracodawcą. Cóż, pomyślałam, że tym pracodawcą mógłby być ksiądz, bo w ich współpracy jest coś, no sama nie wiem jak to dokładnie i trafnie określić, powiedzmy że natury duchowej. Poza tym bestia wspominała o Bogu, więc może faktycznie coś jest w mojej teorii.
Jejku, wykorzystał nawet martwą dziewczynkę. Dosłownie potworność! Naprawdę trudno jest mi znaleźć słowa, by opisać czyny tego człowieka. Zresztą Ben nie jest o wiele lepszy, skoro dla pieniędzy skazał ją na taki los...
Naprawdę uwielbiam takie kryminalne historie, a jak są tak genialnie napisane jak Twoja, to aż mam ciarki przy czytaniu :) Niecierpliwie czekam na rozwiązanie sprawy.
Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny!
Czegoś takiego nie oglądałam, ale chyba wygoogluję sobie tę frazę, bo jestem ciekawa. Również nie znoszę sprawiedliwości w świecie, ba, wkurza mnie nawet to, że jacyś młodzi ludzie giną lub umierają, a po ulicach łażą takie miernoty, pijaczyny, mordercy i inne typy spod ciemnej gwiazdy. Brr. Przyznam, że dobrze kombinujesz, ale to pewnie zauważyłaś podczas czytania kolejnej części ;D Choć ostatecznie duchowności zaniechałam, aby nie wzbudzić kontrowersji. Dziękuję za komentarz ;*
UsuńBardzo mnie wciągnął ten rozdział. To chyba najlepszy póki co. Przy przesłuchaniu czekałam na każdą odpowiedź z największym zaciekawieniem, a Bena nie mogę rozgryźć. Te jego zupełnie różne spojrzenia, zmieniające się nagle. Raz przerażenie, raz pogarda, o co chodzi? Masakra. Ricka podziwiam, bo mimo że złość się w nim gotowała, to zapanował nad tym i popisał się w pewnym stopniu cierpliwością.
OdpowiedzUsuńNatomiast Bestia wydaje się (poza tym, że wiemy już że jest pedofilem) jakimś chorym, niespełnionym artystą. Co robi potem ze zdjęciami?
Zaznaczanie, że to retrospekcja i jej koniec uważam za zbędne, chyba każdy powinien się zorientować?
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy ;)
Myślę, że Ben po prostu cierpi na drobne rozdwojenie jaźni, albo inaczej - udaje. Wychodzą z niego różne charaktery i ciężko się domyślić, co siedzi w tym człowieku. Rick oczywiście nie mógłby pozwolić sobie na stratę kontroli, gdyby uderzył Bena, pewnie wyleciałby szybko z policji... Nie jestem pewna, ale tak to chyba działa :) Właśnie te napisy dodałam po to, żeby było jaśniej. Czasami mam wrażenie, iż coś może nie być zrozumiane, ale bynajmniej nie dlatego, że uważam kogoś za niedomyślnego! Całuję ;*
UsuńOd razu mówię, że czytałam poprzedni rozdział, ale jakoś nie było kiedy skomentować. Przepraszam właśnie dlatego, bo wiem, jakie to ważne dla autora - poznawać opinię czytelnika. Sama tego od nich oczekuję, więc przepraszam stokrotnie.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jestem zdziwiona, że jeden przypadek tak długo trwa, ale co się dziwić - sprawy bywają zawiłe. Cieszę się, iż dałaś Rickowi pole do popisu. Dzięki całemu rozdziałowi z nim w roli głównej mogliśmy go poznać i nieco prześwietlić - poznać jego tok myślenia. Niemniej - to, co po prześwietleniu zobaczyłam, naprawdę przypadło mi do gustu. Lubię go - bohater z krwi i kości. Jeśli natomiast chodzi o Bena... To mnie, osobiście, poruszyła jego historia. Oczywiście, odpowiadał za śmierć tych dziewczynek, ale został omotany przez jakiegoś faceta z upodobaniami względem ledwo zaznających świata dziewczynek. Było coś żałosnego, ale również boleściwego w jego losach, co mi kazało spojrzeć na niego pod innym kątem.
Rozdział napisany świetnie - jak zawsze, jednak sam początek był napisany nieco zbyt patetycznie. Czytanie się nieco rozwlekało przez to, ale to trwało może z dwa pierwsze akapity, a potem znów było świetne. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;)
Pozdrawiam, Wellesie
w-klatce-zmyslow
Ja też mam wszędzie zaległości, więc się nie martw. Czasem już nie ogarniam, u kogo byłam, a do kogo wypada nadal zajrzeć... Wiem, ten przypadek jest bardzo długi, ale kolejne będą znacznie krótsze - maksymalnie trzy rozdziały, nie więcej. Ten tutaj robi tak jakby za "pilota", dlatego jego rozmiary są większe niż normalnie. Cieszę się, że lubisz Ricka i spojrzałaś na Bena łaskawszym okiem. Choć według mnie, sam był sobie winny, ale frustracja go pogrążyła. Co do patetyczności... Czasami lubię, no :)
UsuńMimo wszystko, Ben wciąż mnie przeraża. Szczególnie wtedy, kiedy opisałaś jego przesłuchanie. Chyba zbyt bardzo wczułam się w postać Ricka ^^ Ale to dobrze - kreacji Twoich postaci są prawdziwe, autentyczne i oryginalne. Każdy jest inny i na swój sposób wyjątkowy (negatywnie lub pozytywnie).
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony żal mi Bena. Musiał być strasznie zdesperowany i w dodatku chory psychicznie, skoro zdobył się na coś takiego. Jednak to go w żadnym stopniu nie usprawiedliwia. W końcu wiedział, co stanie się z Danielle. Ech, przerwałaś w takim emocjonującym momencie... xD
Coś czuję, że Mewes też jest w to zamieszany. Może to tylko moje dziwne podejrzenia, naoglądałam się zbyt wielu seriali, ale kto wie... może jakoś przekupił tego gwałciciela? Niby dlaczego oprawca tak dobrze znał Bena i wiedział, że jest taki słaby emocjonalnie, łatwy do przekupienia? Nie wiem, dlatego nie umiem doczekać się kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam ciepło :*
Ja również wczułam się w Ricka na niekorzyść Bena, ale to przecież Rick jest głównym bohaterem, a Whentley jednym ze skazańców, który na karę jak najbardziej zasługuje. Ben wiedział, na co skazał Danielle, porywając ją, aczkolwiek nie zaprzeczam, że gdyby nie wypadek i jej gwałtowna śmierć, być może wycofałby się z całego planu i odstawił dziewczynkę w bezpieczne miejsce. Mewes jest ojcem Danielle, więc siłą rzeczy nie mógłby być w to zamieszany. Choć gdyby dał awans pracownikowi, nie straciłby córki... Takie błędne koło gdybań powstaje ;) Pozdrawiam ;*
UsuńPrzesłuchanie było bardzo, BARDZO dobre. Zastanawiam się, kim mógłby być ten nieuchwytny przestępca. Wiem, że wielu psychopatów jest na wolności, ale policja powinna mieć choćby parę dowodów, aby go wreszcie schwytać. A z tego, co napisałaś, wynika, że dużo już na świecie wyrządził zła... Coś musiało w nim być magnetycznego, że tak przekabacił Bena na swoją stronę i zrobił z niego "dostawcę" żywego mięsa. Świetny rozdział, ale chcę, aby ta sprawa się już zakończyła, bo budzi we mnie skrajne emocje... Buziak ;*
OdpowiedzUsuńZ tymi dowodami to wcale nie taka prosta sprawa, bo przecież jest ogrom nierozwiązanych przestępstw i wtedy niestety nie można tak zwyczajnie sobie kogoś schwytać i skazać. Mimo wszystko w moim przypadku całość zostanie zwieńczona happy endem, bo inaczej byłoby raczej bezsensownie. "Dostawca żywego mięsa" - dobre i niestety brutalnie oddające rzeczywistość w opowiadaniu :D
Usuńzaciekawiła mnie nazwa bloga! od razu skojarzyło mi się z czymś, co w rzeczywistości jest uważane za absurd, czyli nie istnieje. no i dlatego też postanowiłam poczytać i dowiedzieć się co i jak i muszę powiedzieć, że po przeczytaniu "o blogu" fabuła wydaje mi się ciekawa, dlatego nie zmieniam planu co do czytania rozdziałów, tylko już się za nie biorę ;p
OdpowiedzUsuńspodobał mi się bardzo rick (lubię takich typów), a jego postawa do bena jeszcze zwiększyła mój zachwyt jego osobą (ależ jestem łatwa ;p). spodobał mi się również fragment o tym, że więźniowie, a przynajmniej większość z nim nie lubi dręczycieli małych dziewczynek ... słyszałam to w jakimś filmie/ serialu, ale nie pamiętam jakim, ale i tak mi się to bardzo podoba; sama nawet nie wiem czemu mnie to tak zauroczyło, może dlatego, że pomimo, iż ci ludzie gniją w wiezieniu, nadal mają jakieś cechy ludzkie (uczucia- nienawiść do ludzi krzywdzących dzieci).
mmm, kocham kiszone ogórki! i kapustę kiszoną w sumie to też... ;p
podoba mi się motyw z zabijaniem dzieci dla sztuki. to chore, a ten facet musi być psycholem, a ja lubię psycholi.... wg wiele rzeczy i kocham i lubię, ale ok. ciekawa fabuła i wg to przyszła meredith (kojarzy mi się z chirurgami, a ona w tym serialu jest jedną z moich dwóch ulubionych postaci) i z tego co wyczytałam na początku, to ona i rick są (już) chłodno do siebie nastawieni, ciekawe jak przebiegnie ich spotkanie i co z niego wyniknie. także nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału
Witam nową czytelniczkę ;* Wiesz, Harry Potter też nie istnieje, a jakoś cały czas powstają nowe blogi i opowiadania, więc duchy tym bardziej mają prawo istnieć. W moim uznaniu oczywiście :) I wierzę, że są między ludźmi takie zagubione dusze, jakim będzie pomagała Meredith. Rick jest ujmujący, sama bardzo go lubię. Przy czym muszę się starać, aby czytelnicy nie posądzili mnie o idealizowanie go, choć tego z żadną postacią staram się nie robić. Coś kojarzę tą serialową Meredith, choć "Chirurgów" nie oglądam, bo nie przepadam za medycznymi projektami, nawiązującymi właśnie do szpitali, lekarzy itd.
UsuńGłupio byłoby nie skomentować tak wspaniałego dzieła. Rozdział w którym nie występowała Mer, jest zupełnie inny od poprzednich. Pozwala nam zajrzeć w głowę Ricka oraz Bena. Jest to w pewnym sensie odpoczęcie od rzeczywistości. Zmiany dobrze robią ludziom. Od początek wiedziałam,że Ben nie jest złym człowiek, a złe rzeczy robi tylko z przymusu. Oczywiście, na zbrodnie nie ma żadnych argumentów, ale jeżeli się chce to zawsze i na wszystko znajdzie się argument.
OdpowiedzUsuńZ każdym nowym rozdziałem jestem przekonana,że masz ogromny talent. Kiedy w dalekiej przyszłości ukarze się książka twojego autorstwa,to na pewno z wielkim uśmiechem po nią sięgnę. Nie wiem skąd ty bierzesz takie piękne słowa. Po prostu nie mogę się nadziwić. Na dokładkę tworzysz naturalne dialogi, ale jednak nie osadzone w sposób pospolity.
Zauważyłam również, że dodałaś kolejnego bohatera.
Idę szybko czytać kolejną część przypadku pierwszego.
:*