Ciasnota.
Przejmująca ciasnota.
Pod wpływem mocnego uderzenia czarna, poobgryzana komórka
wysunęła się z długich palców i poturlała z brzdękiem za fotel kierowcy. Minęła
sekunda. Zbyt krótka, aby przetoczyć przez głowę jakąkolwiek myśl i zorientować
się w sytuacji. Kilkunastoletni brunet odruchowo zakrył dłońmi twarz, słysząc
huk i trzepot skrzydeł nadlatującej śmierci. Nim zdążył mrugnąć, rozchylić
wargi w niemym zdziwieniu albo przesunąć ciało na prawą stronę, by uniknąć agresywnej
siły, z jaką uderzyli w bok rozpędzonej ciężarówki, spełnił się jego najgorszy
koszmar.
Często, leżąc już wieczorami w łóżku, wyobrażał sobie
ze strachem, że zacznie się dusić podczas snu i nie zdąży wypaść w mroczny
korytarz z zamiarem zaalarmowania rodziców o złym stanie. Dlatego też cierpiał
na bezsenność, a kiedy zapadał w niebyt, to bezwiednie, nie panując już nad
zmęczeniem organizmu.
Tym razem wszystko działo się w smutnej rzeczywistości.
Od szosy między dwoma kawałkami czarnego lasu, poprzez urwane śmiechy „chłopaków”,
aż do dziwnego, niepokojącego wrażenia, że ktoś pociągnął za wentyl i całe
powietrze boleśnie uleciało z jego płuc. Czuł niemal wklęśniętą klatkę
piersiową. Rozpaczliwie zmuszał nos do działania, w zamian za co wypluł sporą
dawkę krwi zmieszanej ze śliną. Obraz stawał się coraz ciemniejszy. Kątem oka
widział pulsujący światłem ekran telefonu. Ktoś dzwonił, ale nie przykuł do
tego najmniejszej uwagi. Po raz pierwszy w niedługim życiu cierpiał na tyle
niewiarygodnie, by odpływać…
Ale on wyjdzie z kolizji cało i zdrowo. Miał przecież
Jeannie i za dużo planów, żeby nagle przegrywać w starciu i pozwolić
przeciwnikowi na zbicie twardo trzymających się planszy pionków. Smak metalu
oraz goryczy był okropny. Ponownie zwymiotował posoką, a później… później brakło
mu sił i tlenu. Mike, ten jasnowłosy szczyl, w lekkim szoku, bez żadnego
zadrapania, odpiął siedzącemu z tyłu Matthew pasy i wziąwszy pod pachy, z
trudem wyciągnął kolegę z auta. Facet z ciężarówki klął wniebogłosy, niezbyt
serdecznym tonem oceniając uszkodzenia pojazdów. Mike szlochał. Jego słone łzy
skapywały na zakrwawioną twarz Matthew. „Odsuń się, kretynie, trzeba go
reanimować!” ryczał męski głos. „Chyba ma uszkodzone płuca, czekajmy na
karetkę… To wstrząs” oponował drugi. Któryś nastolatek odetchnął ze świstem.
„Nie dam rady, krwawi za bardzo… Umiera…” i to właściwie były ostatnie słowa,
które dosłyszał zza gęstej mgły.
*
– A więc spotkasz
się z Jeannie. Nie zapytałaś o zdanie. Nie znasz jej, jest zbyt delikatna…
Powinnaś poczekać. – Matthew siedział na parapecie obok paprotki, której
smutne, wystrzępione liście zwieszały się ku dołowi. Kręcił niecierpliwymi
kciukami młynki, wyraźnie zirytowany.
– Muszę –
odpowiedziała krótko Meredith, muskając dolną wargę delikatną, jasnoróżową
szminką. Miękka, pachnąca pomadka wygięła się niebezpiecznie, grożąc złamaniem.
– Powinieneś czym prędzej przedostać się na drugą, lepszą stronę… – Odwróciła
głowę, aby popatrzeć w kierunku chłopca. Podobną do niego urodę posiadał Evan i
gdyby nie śmierć łóżeczkowa, być może za paręnaście lat jej syn wyglądałby jak
on. Ciemne, kędzierzawe włosy i podatna na słońce karnacja po Ricku, a po niej
jasne oczy o intensywnym kolorze. Ponownie utkwiła wzrok w odbiciu lustra,
gdzie nie musiała widzieć przesiąkniętej ciemnym szkarłatem koszulki.
– Musisz? Nic nie
musisz – przekomarzał się. – Dobrze się tu czuję. Wreszcie wylazłem z tego
gównianego kokonu i postrzegam świat inaczej. Wyraźniej. Lepiej.
– Wiem, że pod tym
cwaniackim tonem kryje się rozpacz i wołanie o pomoc – mruknęła rudowłosa, grając
kartą Matthew. Z lekkim uśmiechem satysfakcji pociągnęła za zamek siwego swetra,
prowadząc zapięcie w górę.
– Jasne. Wszystko
wiesz najlepiej, nie? To powiedz mi łaskawie, czego mam się spodziewać TAM.
Przejdę przez jakieś… – wyrzucił ręce w górę – drzwi, portal, tunel, cokolwiek!
I znajdę się w odlotowym miejscu?
Meredith westchnęła
cichutko.
– Przekonam się po
własnej śmierci – powiedziała dość lakonicznie, wstając i przysuwając krzesło
do toaletki. Nastąpiła cisza, dlatego zerknęła na Matthew, rozmyślającego z
zaciętą miną. Wiedziała, że zaraz, cios za ciosem, nastąpi seria pytań, na
jakie sama nie znała w stu procentach odpowiedzi. Każdy duch pragnął posiąść w
pięć minut wiedzę, którą ona zagłębiała przez dwie dekady, co było zwyczajnie
niemożliwe. Ale gdy zaczynali prosić, stawała się uległa i rzadko mówiła
„stop”. Nie potrafiła odmówić im tych kilku krótkich zdań, streszczając do
minimum najważniejsze fakty.
– Nie rozumiem –
burknął, po czym zeskoczył na podłogę i zaczął krążyć wokół medium niczym sęp.
– Stamtąd nie ma już odwrotu?
Wzruszyła
ramionami. „Czy to nie logiczne?” pomyślała. Długie, wełniane rękawy zakryły
gęsią skórkę, oblepiająca przeguby Meredith. W pobliżu Matthew czuła
nieprzyjemny chłód i to właśnie doznanie kazało jej w ekspresowym tempie
dostarczyć chłopca wśród aniołów, o czym nigdy by mu nie powiedziała z obawy na
rozbudzenie siedzącego w nim zła. Liczyła, że spotkanie z Jane pomoże
nastolatkowi zrozumieć pewne rzeczy.
– Potrafię was
odprowadzać, ale… tak samo, jak ziemia nie jest waszym miejscem, tak samo
niedostępna jest dla mnie…
– Nasza strefa –
dokończył. – My, czyli nieżyjący. Okrutne.
– Zgodne z koleją
rzeczy. Choć zawsze ciężko mi, kiedy po ulicach błąka się mnóstwo młodych dusz
– wyznała i usiadła na zaścielonym łóżku. Na dole czekał już Rick, zapewne
obracając w palcach klucze do samochodu i bawiąc się prostym, męskim
breloczkiem.
– Mnóstwo? –
prychnął. – Są jakieś z prehistorii? – zapytał z ciekawskim błyskiem w oku.
– Zdarzają się,
naturalnie. Niestety, a może i na szczęście, nie potrafię do nich dotrzeć…
– A tacy jak ja?
Chyba w jakiejś innej części Chicago, co?
– Następny temat
rzeka. – Meredith przewróciła oczyma. – Jesteście samotni i zazwyczaj nie
umiecie się kontaktować. Przepływacie obok siebie, nawet o tym nie wiedząc…
– Błagam, przestań.
– Matthew usiadł pod szafą i zakrył dłońmi uszy. – Bo mówisz, jakbyś wykładała
nudną lekcję historii. Wiem, że opowiesz Jeannie o tym, o tamtym… Powrócisz do codziennej
rutyny. A dla mnie to będzie cholernie bolesny koniec. – Załkał rozdzierająco. –
Mike powinien tu być, nie ja.
Przez moment pani
Dawn odnosiła wrażenie, że nigdy nie słyszała tak żałosnego, chłopięcego zawodzenia.
Przypominał wilka, żegnającego się w agonalnej godzinie z księżycem i szukającego
godnego miejsca spoczynku. Mocno odepchnęła swą oschłość, tak, iż upadła i
złamała obojczyki. Zamknęła powieki, wyrywając z okutego lodem serca prawdę. Z
Matthew nic nie było nie w porządku, on zwyczajnie przywodził jej na myśl syna,
którego ledwo miała, a który w przyszłości mógłby zostać kimś takim jak ten oto
tragicznie zmarły buntownik. Chciała się go pozbyć, by nie cierpieć i nie
myśleć o Evanie.
Uklękła obok ducha,
w milczeniu przypatrując się zaschniętym plamom krwi, zdobiącym bawełniany
t-shirt niczym zasuszone płatki czerwonych róż.
– Nie jedziemy do Jane
– wyszeptała.
Automatycznie
podniósł głowę, błądząc zielonymi tęczówkami po twarzy Meredith.
– Nie? – spytał. –
Dlaczego?
– Bo zrozumiałam,
że cię poganiam. To ty musisz być gotowy – odpowiedziała, uśmiechając się
blado. – Sam przyjdziesz i poprosisz o interwencję. – Dużo kosztowało ją
patrzenie na piękne, młodzieńcze oblicze Matthew. Zauważyła na policzkach
chłopca blizny po trądziku, lecz fakt ten nie umniejszał urodzie o akcentach
południowych.
Przywarł do
dębowych odrzwi, zaciskając dłonie na kolanach. Meredith usłyszała nagle, że
Rick wchodzi po trzeszczących schodach. Wspinał się powoli i niepewnie, ale
zaraz odpuścił i zbiegł z powrotem na parter.
– Twój facet? –
wychrypiał chłopak. – Widziałem go.
– Byliśmy ze sobą.
– Wstała i opadła na łóżko, czując niemiłe drętwienie nóg spowodowane długim przykucaniem.
– Długa historia.
– Daj mu drugą
szansę – zaproponował Matthew. – Gdybym jakimś cudem mógł powrócić do życia,
pierwsze, co bym zrobił, to oświadczył się Jeannie. Chyba. Nie, na pewno. –
Zerwał się energicznie do pionu, a kąciki jego ust entuzjastycznie podskoczyły.
– Wyśmiałaby mnie, ale co z tego? Doceniłbym każdy dzień, znalazłbym pracę.
Uczyłem się na mechanika, wiesz? Lubię grzebać w silnikach i inne takie. Zawsze
byłem w tym najlepszy, trochę zarabiałem w warsztacie starego – opowiadał, a
Meredith ucieszyła się, iż z pozoru błahy temat przyczynił się do nagłej poprawy
nastroju nastolatka. – Pamiętam jedną paniusię. Przyjechała boskim Chevroletem
El Camino, rocznik sześćdziesiąty ósmy. Biała karoseria, czarne pasy przy
podwoziu. Prawie się popłakałem, kiedy kazała mi go przemalować na różowo.
Cholerna damulka.
Meredith parsknęła
śmiechem. Kra między nią a Matthew z wolna zanikała.
– Serio. Byłem
wściekły, bo marzyłem dokładnie o tym modelu, a tu zjawia się jakaś Barbie z
ratlerkiem wystającym z obszytą diamentami torebką i każe mi popełniać zbrodnię!
Proponowałem mniej rażące kolory, ale się wiedźma uparła. Ojciec pilnował,
żebym nie wywinął numeru i przykładowo nie dodał do farby jakiejś paskudnej
zieleni.
– Zadowoliłeś ją? –
zapytała rudowłosa, wyraźnie rozluźniona.
– Jasne! A nawet
dostałem spory napiwek „na lody”. Masakra, mówię ci.
Przez chwilę
beztrosko chichotali, a Matthew opowiadał kolejne anegdoty o żartobliwym
ubarwieniu. Jednak wraz z przemijaniem czasu atmosfera relaksu opadała.
Wreszcie chłopak powiedział coś, co ostatecznie wbiło gwoździa w przyjazny
nastrój.
– Zapomniałem, że
nie żyję. Prawie. – Zajął miejsce obok Meredith. Pościel nie odczuła żadnego
materialnego ciężaru.
– Naprawdę mi
przykro – rzekła, łapiąc włosy w garść i przekładając na lewą stronę.
– Przeznaczenie czy
zwyczajny wypadek? – przybrał nieco zgorzkniały ton. – Dziwne, ale nigdy się
nad tym nie zastanawiałem. Nigdy.
– Obie rzeczy się
nie wykluczają. Ktoś, kto przez całe życie uważa i zastanawia się nad każdym
ruchem, w pewnym momencie może poślizgnąć się na kostce mydła we własnym
mieszkaniu. I co wtedy?
– Racja – zgodził
się niechętnie. Wbijał ponury wzrok w przybrudzone płytki paznokci. – Przez
trzynaście lat mieliśmy psa. Nie Cody’ego, bo to młody i głupi kundel, no i
oddał serce tacie. Tamten pies… Dorastałem z nim. Średniej wielkości kudłacz.
Zdrowy, kochany przyjaciel, po prostu brak słów, żeby opisać te relacje. Był
niesamowicie mądry, reagował dosłownie na wszystko. Nie nauczyłem go tylko
jednego – aby jadł tylko to, co my mu damy. Pewnego dnia ktoś wyrzucił na
pobliskim chodniku kawałek kurczaka w papierowej torebce. Bobbie dorwał się do
tego… Cienka kosteczka utkwiła mu w przełyku. Uśpiliśmy go, bo cierpiał. – Głos
Matthew załamał się.
– Zwierzęta również
mają dusze. Czystsze i piękniejsze od ludzkich – odpowiedziała na niezadane
pytanie.
– Ta? Spotkałaś
kiedyś kociego duszka?
– Przyrzekam, że
mam rację. – Historia Bobbiego poruszyła kobietę. Pamiętała, że jako była
świadkiem potrącenia lisa. Rude, spłoszone stworzenie czmychnęło do lasu, ale kiedy
przejeżdżali obok miejsca zdarzenia, rozerwane zwłoki leżały bezwładne na
jezdni. Czteronogie pupile od razu znajdowały właściwą ścieżkę.
– Tęsknię za nim.
Wiesz, po tej wizycie w domu jeszcze nie pojmowałem, że jestem martwy. Dopiero
rozmowa z tobą mi to uświadomiła. I wtedy wszystkie wspomnienia zaczynały
wracać ze zdwojoną siłą, jakbym je wyciągnął po śmierci z mózgu. Chciałbym
trochę poukładać to, co przekażesz Jeannie. Zgoda?
Meredith posłała
chłopakowi ciepły uśmiech, próbując nie wyobrażać sobie, na jakie pomysły
wpadnie Matthew podczas błąkania się po Chicago.
– Zgoda. Dokąd
pójdziesz? – spytała.
– Do siebie. Na
cmentarz – mruknął.
*
Rick czekał przy
kuchennym stole, częstując się zbożowo-czekoladowymi ciastkami i dopijając
drugą z rzędu kawę. Meredith zdjęła sweter i ostentacyjnym ruchem przewiesiła
przez oparcie krzesła. Detektyw zamrugał szybko, zaskoczony nietęgą miną
kobiety. Machnęła ręką.
– Nici z planów –
wyrzekła i bezwiednie przygryzła górną wargę. – Matthew nie pozwolił mi jechać
do Jane – wyjaśniła. – Nie namawiałam, nie naciskałam. To dziwne, ale i go
polubiłam, i czułam, że muszę uważać na to, co powiem. Wydaje mi się, że ten
dzieciak jest jak bomba zegarowa. Torturuje się, przebywając obok swojego grobu.
„Te świeże kwiaty i znicze doprowadzają mnie do szału…
Ledwie widać tabliczkę z imieniem i nazwiskiem.”
„Więc po co tam chodzisz?”
„Stróżuję, wypatruję Jeannie…”
„Teraz każdy z twoich bliskich potrzebuje bezpiecznej
przystani zwanej domem, Matthew.”
„Serio? Gdyby role się odwróciły, to nie opuszczałbym
miejsca, w którym spoczywaliby.”
– A przed tym, jak
do ciebie przybył, liczyłaś, że zaaprobuje ten pomysł? – zagaił Rick, marszcząc
brwi.
Meredith przytknęła
kciuk do ust, zbita z tropu uwagą detektywa. Przelotnie zerknęła w jego
ciemnobrązowe oczy. Nie mogła zdradzić mu faktu, że pragnęła jak najszybciej
pozbyć się nastolatka, bo przypominał jej tragicznie zmarłe, półroczne dziecko.
Ich syna. To było niedojrzałe i z nagła policzki rudowłosej oblał intensywny
rumieniec.
– Duchom brakuje
wyczucia czasu. Co, jeżeli przygotuje się na rozstanie z ziemią, gdy drogi jego
rodziny się rozejdą, a Jane będzie mężatką z trójką dzieci? Zazna jeszcze
więcej bólu – odparła, zgrabnie omijając egoistyczne pobudki i porzucając je w kąt
umysłu.
– Nie znam się, ale
myślę, że nie trafiasz na głupców. – Detektyw otrzepał dłonie o spodnie i
wstał. – Skoro wyjazd anulowany, jadę do Charlesa po kolejny stos papierów.
Równo za miesiąc rozprawa i sądzenie Victora DeLupe.
– Wiem, oglądałam
wiadomości. Miesiąc to długi okres.
– Procedury,
świadkowie, materiały dowodowe… Ta cała zbieranina rzeczy i ludzi trwa do
kilkunastu tygodni – tłumaczył. – Media amerykańskie będą wyjątkowo głośne w
tym dniu.
Meredith kiwnęła
głową. W zamyśleniu podeszła do kredensu i wyjęła ze środkowej szuflady
przezroczysty woreczek, po czym wypełniła resztą ciasteczek. Podała poczęstunek
Rickowi.
– Weź. Na drogę. –
Stała w bezpiecznej odległości, jednak odczuwała podskórne wibracje i
zdradzieckie przyciąganie w kierunku mężczyzny. Ujął worek delikatnie, aby tylko
nie dotknąć palców kobiety. Podziękował i wyszedł wraz z blaskiem swej
obecności. Meredith stała pośród ciszy, przyglądając się na ponów szarzejącym
ścianom.
*
Przyszedł dokładnie
tydzień później. Niechęć kobiety do wychynięcia nosa za drzwi w deszczową
niedzielę minęła jak ręką ujął, gdy Matthew oświadczył, że musi porozmawiać z
Jeannie. Opowiedział medium o spędzeniu całych siedmiu dni przy mogile, o
wrażeniu więzienia i nieposkromionej radości, kiedy w piątek po południu
nareszcie zjawiła się ona. Siedziała,
smutna i milcząca, na prowizorycznej ławce, a przed odejściem wznowiła płomienie
w dogasających świeczkach. Ani razu nie zapłakała.
– Zdenerwowała
mnie, bo nic nie powiedziała – mówił, gdy wraz z Meredith, jako niewidzialny
pasażer, wsiadał do autobusu. Pani Dawn nie powiadomiła Ricka o wyprawie do
dzielnicy Morton Grove. Wiedziała, że mężczyzna jest pochłonięty ciężką pracą,
a poza tym przez ostatni miesiąc spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu.
Sama dawno temu
sprzedała własny samochód, aby wyciągnąć przyrodniego brata z kosztownych
długów. Do tej pory nie zakupiła następnego, choć zaczęła przeglądać ogłoszenia
i odkładać pieniądze. Jeśli powróci do współpracy z prokuraturą, będzie musiała
zapewnić sobie niezależność.
Zapłaciła dwa
dolary za bilet i zajęła miejsce obok szczupłego, zarośniętego blondyna,
wpatrzonego w ekran trzymanego na kolanach laptopa. W uszy miał wetknięte słuchawki,
lecz wokół było sporo osób. Bez zastanowienia wyciągnęła komórkę i przyłożyła
do prawej skroni.
– Z pewnością nie
przeżywa straty tak, jakbyś tego chciał – powiedziała, obserwując szary świat zza
brudnej szyby. Matthew stanął tuż przed nią, zaciskając palce na żółtej
barierce.
– Pięć przystanków
– wycedził, kiedy autobus ruszył z szarpnięciem.
– A co z innymi? Mike,
przyjaciele, rodzina…
– Przyjeżdżali tam
codziennie. Mike tak zawzięcie prosił o wybaczenie, że mu darowałem. Tato się
trzyma, mama okropnie schudła. Chyba ma depresję.
Mimowolnie pani
Dawn ulżyło na wieść, iż sprawa z młodocianym kierowcą zakończyła się
pomyślnie.
– Wiesz, co
powiedzieć Jane? – zapytała, spoglądając w górę. Intuicja podpowiadała jej, że
postąpiła zbyt pochopnie, żywo reagując na wezwanie Matthew. Zanim dotrą do
domu dziewczyny, być może rozmyśli się i zniknie, a po drugie, zauważyła, iż
kierowała nim nie prawdziwa potrzeba tego spotkania, ale konieczność
sprawdzenia, czy Jeannie wciąż należała do niego.
– A ty? Co zrobisz,
aby ci uwierzyła? – W głosie chłopca pobrzmiewały lęk i rozpacz.
Zwiesiła głowę.
– Potrzebuję cię.
Po prostu nie odchodź. – Schowała komórkę do kieszeni, dając Matthew do
zrozumienia, że rozmowa między nimi została zakończona. Ponownie utkwiła
spojrzenie w oknie. Długie nici deszczu spływały pośpiesznie, tworząc ukośne
szlaki. W pewnym momencie usłyszała cichy trzask zamykanej klapy. Siedzący obok
pasażer obrócił się do niej i w odbiciu dostrzegła przystojną twarz oraz dwa
kawałki błękitnego nieba.
– Do widzenia pani
– rzekł uprzejmie. – Proszę nie zapomnieć o parasolce. – I zaraz potem wysiadł
z autobusu. Meredith podniosła leżący przy plastikowym krześle parasol, czując,
że raczej nie ma szans, by Matthew prędko opuścił ziemię. W jednej z większych
kropli wody, która osiadła na szybie, dosłownie przez sekundę przed odejściem
obcego mężczyzny, widziała czarny okrąg, pochłaniający duszę nastolatka.
*
Meredith w pół
godziny później stanęła przed białymi drzwiami jednopoziomowego domu.
Lustrowała odchodzące od drewna płaty farby, dopóki z boku nie rozległo się
ciche odchrząknięcie. Wyciągnęła niepewnie dłoń i zapukała. Doszło ją szuranie
podeszwami o podłogę, następnie kliknięcie zamka i… w progu pojawiła się
niewysoka, młodziutka dziewczyna o jasnych, spiętych wysoko włosach. Poszarzała,
ciemna aura nastolatki zmroziła medium. Rudowłosa powstrzymała się od
instynktownego cofnięcia. Lepkie, popielate macki, przypominające strzępki
mgły, ciasno oblepiały całą postać Jane. Jedno spojrzenie. Z przygaszonych,
fiołkowych tęczówek wyzierała czarna rozpacz.
– W czym mogę pomóc?
– pociągnęła głośno nosem i wytarła go o rękaw ogromnej, siwej bluzy.
Zanim
odpowiedziała, dostrzegła z tyłu kolejnego młodego człowieka, łudząco podobnego
do Matthew. Z tym, że ten towarzyszący Jane posiadał brązowe, złowrogo błyskające
oczy i był krótko ostrzyżony.
– Ja…
– Andrew? Co tutaj
robi mój brat? – Matthew stanął obok Meredith, zgrzytając zębami. – Zapytaj ją!
„Mało wiesz…”
pomyślała pani Dawn z przykrością.
– Jeannie. – Duch
podpłynął do blondynki z zamiarem muśnięcia palcami bladej twarzy blondynki.
Tak samo jak wtedy, gdy trafił na końcówkę stypy, rozbłysła kula białego
światła, która odrzuciła chłopca. Wylądował trzy metry dalej, uderzając głową o
kamienny chodnik.
– Czego pani chce?
– Andrew odsunął Jane i przepchnął się do przodu, patrząc wyzywająco na
Meredith. Nie był nastawiony przyjacielsko, biła do niego niechęć.
Mimo chłodu i
niskiej temperatury, w rudowłosą buchnęło gorąco.
– Zrób coś –
wyjęczał błagalnie Matthew, podnosząc się powoli.
– Jestem… jestem
znajomą waszego bliskiego. I przyszłam przekazać wiadomość – odpowiedziała.
Andrew zmarszczył
brwi.
– Znajomą czyją
niby? – zapytał.
– And…
– Nie wtrącaj się,
Jeannie – syknął młody mężczyzna.
I wtedy w Meredith
wstąpiła nowa siła. Spojrzała na ukrytą w cieniu dziewczynę, uśmiechając się
ciepło.
– Pozwól mi ze sobą
porozmawiać, Jane. Matthew potrzebuje naszej pomocy – powiedziała najbardziej
stanowczo, jak potrafiła.
Blondynka
rozchyliła wargi w zdziwieniu, natomiast Andrew wyglądał na rozwścieczonego
najściem nieznajomej.
– Robisz sobie
jaja, kobieto?! – wykrzyknął, cały czerwony. – Matthew nie żyje.
– Owszem. A ja mam
dar, który umożliwia mi kontakt ze zmarłymi – odparła, licząc, że
bezpośredniość zbije obojga młodych z pantałyku i wtedy przejmie pałeczkę.
– Daj spokój,
naciągaczko. Żadnej kasy od nas nie dostaniesz. – Andrew trzasnął drzwiami.
Meredith przełknęła uczucie upokorzenia, jakie pojawiało się zawsze, kiedy
próbowała rozmówić się z kimś kompletnie niedostępnym i uważającym ją za
kłamczynię. Jednak stała uparcie na ganku, spoglądając na niespokojnego
Matthew. Tymczasem wewnątrz budynku rozgorzała głośna kłótnia, a później
wszystko ucichło. Nie minęło pięć minut i zapłakana Jane wybiegła z domu,
niemal zderzając się z Meredith.
– Dobrze, że nadal
pani czeka – odetchnęła, uśmiechając się przez łzy. – Proszę wejść, Andrew nie
będzie przeszkadzać.
*
Jane Hiller,
niecałe osiemnaście wiosen. Od sześciu lat opiekowała się chorą na alzheimera
babcią, która zajmowała największy w domu pokój, pełen pamiątek, obrazów oraz
skrzyń służących do przechowywania zbiorów z życia. Reszta niewielkiego budynku
nie posiadała żadnych cech, niczego, co mogłoby jakoś określić mieszkańców.
Proste meble. Jakieś zdjęcie w wytartej ramce. Plakat zespołu KISS nad telewizorem.
I nic więcej.
Zaprosiła do środka
tę dziwną, zadbaną kobietę ze strachem, choć wiedziała, że to znak.
Nieświadomie czekała na kogoś, kto mógłby jej wytłumaczyć, dlaczego przez cały
czas od tragicznej śmierci Matthew wyczuwała jego obecność. I nie było to
przyjemne doznanie. Noc w noc przesiąkała lękiem, a zapach ukochanego wciąż
roztaczał się delikatnie w powietrzu.
Upewniła się, że
Andrew, naburmuszony, nie wtargnie do salonu i nie przeszkodzi. Bez słowa
przygotowała picie dla dwóch osób, ponieważ w niewyjaśniony sposób zapałała do
obcej kobiety sympatią. Kiedy wreszcie postawiła tacę na stole i usiadła
naprzeciwko nieoczekiwanego gościa, nie wiedziała, co powiedzieć. Przez dłuższy
moment bawiła się włosami. Krępujące.
– Skąd znała pani
moje imię? – zapytała cicho.
– Nazywam się
Meredith – rzekła na oko dwudziestokilkulatka. – Matthew mi o tobie mówił. –
Naturalnym gestem sięgnęła po szklankę i upiła łyk pomarańczowego soku. –
Smaczny.
– Więc… to jak w Medium? Albo Zaklinaczu dusz? Tak po prostu się z nim kontaktujesz? – zagaiła,
przytaczając tytuły znanych seriali o tematyce paranormalnej.
Meredith skinęła.
– Pewnie trochę
inaczej, ale… Jane, wiem, ciężko w to uwierzyć. Ale skoro znasz te filmy,
wiesz, że po śmierci każdy powinien trafić w miejsce przeznaczone zmarłym.
Matthew utknął. Pogubił się. Prawdopodobnie miał jakieś niedokończone sprawy.
Jane wstrzymała
oddech. Intensywnie niebieskie tęczówki kobiety wyrażały jedynie smutek oraz
szczerość. Szybko rozejrzała się po pomieszczeniu, czując gulę w gardle na myśl
o pytaniu, jakie pragnęła zadać.
– On tu jest, nie? Cały
czas go czuję – wyznała, kuląc ramiona.
Meredith spojrzała
na nią uważnie.
– Utworzyłaś wokół
mentalną blokadę. Boisz się.
– Blokada? To znaczy?
– Jane przylgnęła mocno do oparcia kanapy, zmieszana. Coraz bardziej wahała
się, czy to spotkanie miało sens.
Rudowłosa obróciła
twarz w bok, jakby słuchała czegoś… kogoś…
– Dwa razy Matthew
próbował cię dotknąć. I dwa razy został zaatakowany twoim… jakby to nazwać?
Twoją energią – wyjaśniła szybko.
– I ty to
widziałaś? – Jane przygryzła wargę. Podobnie gest ten wykonywał Matthew. – Czy…
czy zraniłam go? – Wystraszyła ją ta perspektywa. – Bo co wieczór mówiłam
sobie, że nie chcę widzieć żadnych duchów, że tego nie wytrzymam. Nie sądziłam…
– urwała
– Mówi, że odczuwał
jedynie mrowienie. Musisz mieć silną wolę, nigdy z czymś takim się nie
zetknęłam – powiedziała spokojnie Meredith, bez ekscytacji szaleńczego
naukowca, który po latach doświadczenia odkrył coś nowego.
Jane odrętwiała.
– Mówi? –
wyszeptała. – Wiesz, że zażądam dowodu. Wierzę ci, ale doznałam wielu krzywd. Matthew
był całym moim światem. – Przetarła powieki.
– On już zna rozwiązanie.
Prosi, abyś zadała mi pytanie. Odpowiedź znalibyście tylko wy – odparła
kobieta, wciąż zerkając w bok.
Nastolatka
spochmurniała. Niewiele posiadali wspólnych, słodkich sekretów, dzieląc się
chwilami ze znajomymi. Często się kłócili, posprzeczali się nawet w przeddzień
wypadku. Była zła, że wyjechał na festiwal muzyczny sam, pozostawiając ją z
problematyczną babcią. Gdyby został i pomógł chociażby w zakupach, nadal
mieliby szansę na coś więcej niż kilkuletnie „chodzenie”. Westchnęła,
rozpaczliwie poszukując czegoś, co mieli na wyłączność. I wtedy zastygła,
przypominając sobie pewną wspólną noc pod namiotem… Bez zastanowienia wypaliła:
– Nasza wspólna
gwiazda. Jak się nazywała?
Letnie powietrze otulało ich twarze. Wcześniej kochali
się pod atramentowym niebem, a później przez długi czas obserwowali malutkie,
srebrne punkciki, trzymając się za ręce. Początkowo Jane obawiała się tej
wyprawy, ale po bliskości, jakiej zaznali, przestała żałować czegokolwiek.
Zapomnieli o problemach, wspólnie tworząc kipiącą od intymności atmosferę. Oni
– zwyczajni, młodzi, spragnieni dzikości.
– Zimno ci? – Matthew przyciągnął dziewczynę, tuląc mocniej.
– Jestem zbyt szczęśliwa, żeby o tym myśleć – odparła
szczerze, uśmiechając się i pocierając nosem rozgrzane ramię ukochanego. –
Podoba mi się ta duża gwiazda po zachodniej stronie…
– Pewnie należy do jakiejś konstelacji, ale nie znam
się na astronomii. – Chłopak brzmiał przepraszająco.
– Na pewno już ją jakoś nazwano – westchnęła Jane. – A
ta mniejsza, tuż obok? – zapytała. Wyciągnęła rękę w górę i dźgnęła palcem niewidzialny
punkt.
– Nie wiem.
– Niech będzie nasza. Dajmy jej imię. Z czego się
śmiejesz? – Oparła się na łokciu, aby móc spojrzeć w ciemności na Matthew.
Pogłaskał jej nagie plecy i spontanicznie pocałował.
– Uwielbiam twoje pomysły. Hm, co powiesz na…
*
– Młody wilk. –
Meredith patrzyła z wyczekiwaniem na Jane. Dziewczyna pobladła jeszcze bardziej
i zachwiała się.
– O rany, o Boże.
Matthew, dlaczego nigdy mnie nie słuchałeś? – załkała, rozglądając się wokół. –
Gdzie jesteś?
– Usiadł obok
ciebie. Prosi, abyś opuściła kurtynę, chciałby cię dotknąć. – Pani Dawn czuła
ucisk wzruszenia. Oto współcześni Romeo i Julia, którym nie dane było nacieszyć
się młodocianą, namiętną miłością.
– Pozwalam mu.
Proszę, kochany, rób cokolwiek…
Matthew spojrzał
niepewnie na medium, ale zaraz potem wyciągnął dłoń i dotknął jej szyi,
przesuwając palce w górę. Wszelkie bariery i hamulce znikły, wystarczyło
jedynie podać właściwe hasło. Mienie ich gwiazdy.
– To jak czuła
pieszczota wiatru. – Jane przymknęła powieki. – Co cię gnębi? Dlaczego nie
przeszedłeś na drugą stronę?
Gdyby nie fakt, że
była jedynym ich łącznikiem, Meredith z pewnością wyszłaby, stłamszona dziwnym
poczuciem winy i smutkiem.
– Powiedz Jeannie,
że ją kocham.
– Kocha cię, Jane –
powtórzyła. – Chce, abyś to wiedziała. – Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. W
progu salonu stał oszołomiony Andrew. Znikła gdzieś jego dawniejsza wrogość
oraz potrzeba chronienia słabszej od siebie osoby.
– Czemu nie pożegna
się z rodzicami? – zapytał z żalem.
– Mówi, że nie chce
narażać ich na jeszcze większy ból. Pod obluzowaną deską w swoim pokoju skrywał
zeszyty z wierszami i piosenkami. Wiele z tych tekstów im zadedykował. Prosi
również, aby wszystkie pieniądze, które zbierał do słoika z czarną pokrywką,
trafiły do Jane.
– I to tyle? –
Andrew postąpił krok w przód, otwierając bezradnie ramiona. – Stary, zostawiłeś
nas. Nie zdążyliśmy poprawić stosunków, ciągle się żarliśmy.
Matthew skierował
wzrok na brata.
– Teraz to bez
znaczenia. Nie zmienimy niczego, choć też bym chciał…
– Powiedział: Andy,
wybaczmy sobie.
– Mój mały
braciszek dojrzał po śmierci! Stary, spoczywaj w pokoju. I nie nawiedzaj nas.
Żegnaj.
– Zaczekaj! –
Meredith wstała. – Prosi, abyś zaopiekował się Jane. I, Andrew, myślę, że
wkrótce opuści ziemię. Nie chcesz nic więcej dodać? Słucha z uwagą.
Przez twarz młodego
mężczyzny przemknął cień bólu.
– Zawsze będę
wspominać go jako kilkuletniego chłopca, który ciągle brudził się masłem
orzechowym. Był od niego uzależniony. A ja wycierałem mu umazaną buzię. A potem
dorosłeś i stałeś się… młodym wilkiem. Jane twoją wilczycą. Każdy widział, jak
cholernie się kochacie. Dziękuję ci za to, że byłeś. Chociaż na moment. – I
wyszedł, kręcąc głową, jakby niedowierzał.
W zielonych oczach
Matthew pojawił się błysk.
– Chyba opuścił
mnie cały ciężar – powiedział do Meredith. – Więc to koniec?
– Widzisz jakieś
światło? Nie bój się.
Jane natychmiast
zareagowała z paniką, łapiąc w dłonie powietrze.
– Nie, nie. Nie
odchodź. Jeszcze nie.
Matthew pochylił
się nad jej uchem i czule wyszeptał:
– Uwielbiam twoje
pomysły, ale tego życzenia nie spełnię. – Musnął wargami jej czoło, a później
spojrzał z wdzięcznością na Meredith. – Wyrwałaś nas z mroku. Dziękuję ci.
Podszedł do
ciemnego kąta. Stamtąd popatrzył na medium, posyłając kobiecie półuśmiech.
– Nie powiem ci, co
widzę. Sama się kiedyś przekonasz.
Przypomniała sobie
o obrazku z kropli deszczu, ale naraz wzięła go za mylny omen. Uśmiechnęła się
zachęcająco do chłopca i podeszła do Jane. Kiedy delikatnie ją objęła, już
wiedziała, dlaczego aura dziewczyny miała niepokojący, zwiastujący
niebezpieczeństwo odcień.
– Nie płacz. Młody
wilk zawsze będzie nad tobą czuwać.
– Znikł?
– Tak, znikł...
Wyszła z domu panny
Hiller bardziej przygnębiona, aniżeli usatysfakcjonowana. Przestało nareszcie
padać, lecz chmury w dalszym ciągu przykrywały grubą pierzyną niebo. Znalazła
Andrew na mokrej ławce przed bramą, palącego na szybko papierosa.
– Musisz coś
wiedzieć – powiedziała ze wzrokiem utkwionym w bramce.
Obrócił głowę, spoglądając
pytająco na Meredith.
– Jane planuje
popełnić samobójstwo. Za żadne skarby nie spuszczaj jej z oka, rozumiesz?
Przytaknął, ale nie
miała odwagi spojrzeć na brata Matthew wprost i przekonać się, jaką przybrał minę. Odeszła, przytłoczona ciężarem świeżych przeżyć. Wszyscy wycierpieli wystarczająco.
Chicago, 17 maja 2010
_ _ _
PIERWSZA! Pierwsza, pierwsza, pierwsza!!!
OdpowiedzUsuńPierwsza po raz pierwszy ;D
UsuńJuż drugi ;D
UsuńA to nie pamiętam :) Miłego czytania tasiemca :D
UsuńCały rozdział czytałam z uwagą. Jak zwykle dialogi wyszyły Ci nieziemskie, takie prawdziwe. Na końcu jednak się wzruszyłam. Smutna była scenka odejścia Matthew. Szkoda, że nie możemy porozmawiać ze zmarłymi, bliskimi nam osobami. To takie smutne. Widać, że Jane naprawdę kochała Matthew. To nie była zwykła, młodzieńcza miłość.
UsuńPozdrawiam :)
Nie była, bo Jane naprawdę kochała Matthew. Bardzo jej pomógł i byli ze sobą zżyci, byli nie tylko przyjaciółmi tak naprawdę. Cieszę się, że spodobał Ci się rozdział.
UsuńNie wiem, czy to tylko u mnie, ale wiadomość o nowym rozdziale nie pojawiła się na panelu, więc dobrze, że zajrzałam ;d
OdpowiedzUsuńPo tej końcówce aż nie wiem, co napisać, była naprawdę poruszająca i dobrze, że Matthew przed odejście miał jeszcze szansę porozmawiać przez Meredith z bratem i ukochaną. Mój ulubiony fragment to zdecydowanie ten o gwieździe, młodym wilku, a zaraz po nim uplasował się ten o zdjęciu blokady, dzięki czemu chłopak mógł wreszcie dotknąć ukochanej :) Masz ogromny talent do pisania tak wzruszających scen.
Z jednej strony szkoda mi było żegnać się z Matthewem, bo zdążyłam go polubić, z drugiej to z pewnością dobrze, że przeszedł na drugą stronę i tam będzie mógł zaznać spokoju. Mam tylko nadzieję, że jego dziewczyna mimo wszystko nie dołączy do niego wkrótce, o co postara się Andrew.
Niecierpliwie czekam na premierę kolejnego przypadku i pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za motywującą opinię ;* Matthew co prawda odszedł, ale pozostawił po sobie wielką rozpacz. No i ta prognoza co do Jeannie, że prawdopodobnie targnie się na swoje życie... Już na początku kolejnego przypadku okaże się, że z nią wszystko w porządku. Mój ulubiony fragment to również o gwieździe, krótki dość, ale bardzo mi się podoba. Cieszę się, że Tobie także.
UsuńNiestety duchy będą odchodzić. Bezpowrotnie. Będzie jeden przypadek, który ostanie na świecie na dłużej. I będzie to bohaterka dość ważna dla opowiadania.
Jaki piękny rozdział! Czytając na jednym wydechu, byłam ogromnie wzruszona. Andy kupił moje serce, chociaż to jeszcze był młody chłopak to jego miłość do Jeane była piękna niczym z bajki! Ich wspólna gwiazda... to najpiękniejszy moment w notce. Tylko ta końcówka, czy Jeane naprawdę chcę się zabić? To zrozumiałe, że po stracie ukochanego takie wyjście wydaje się najlepsze, ale takie nie jest. Biedna Mer, co jedną sprawę zakończy to druga się przed nią otwiera. Dziewczyna nie ma nawet chwili spokoju, a przecież ją też nękają problemy. Chociaż z drugiej strony, zajęta innymi może nie ma czasu na myślenie o własnych? Mimo to, naprawdę jej współczuje.
OdpowiedzUsuńTen rozdział zalicza się do moich ulubionych! :)
Pozdrawiam!
Andy i Matthew to bardzo podobne charaktery, dlatego pewnie nie układało im się jako rodzeństwu. Sam Andrew na pewno zaopiekuje się Jane i zawsze przy niej będzie. No i nie dopuści do tego, aby dziewczyna zrobiła sobie krzywdę. Jane, patrząc na tę gwiazdę, będzie wspominać Matthew i ich wspólne chwile. Z pewnością nigdy o nim nie zapomni. Mer miała rację, myśląc o nich jak o Romeo i Julii... I tak, ją też nękają duchy przeszłości. Przed nią jeszcze dużo pracy z duchami. I gdzieś między sprawami na pewno myśli o swoich problemach :) Pozdrawiam ;*
UsuńA wiesz, że ten post nie wyświetla mi się w obserwowanych? Nie wiem, czy coś majstrowałaś z blogiem, czy co, ale nie dałam niestety rady dotrzeć pierwsza, jako że nie miałam pojęcia o tej notce, póki tutaj przypadkiem nie zajrzałam.
OdpowiedzUsuńRozdział faktycznie był już długi, ale skoro to ostatni odcinek tego przypadku, to nie opłacałoby się nic przy tym kombinować.
Odcinek bardzo mi się podobał. Był taki dość smutny i poruszający. W sumie nie dziwi mnie frustracja tego chłopaka. Miał przed sobą całe życie, był jeszcze młody, a tu musiał w takim wieku odejść, i to w tak okropny sposób. Pewnie bał się przejścia na drugą stronę, bo nie wiedział, co go tam czeka.
Dobrze, że pozwolił sobie pomóc. Choć miał dużo dystansu do Meredith, najwyraźniej zrozumiał w końcu, że teraz tylko ona może umożliwić mu ostateczne rozwiązanie ziemskich spraw i odejście w spokoju.
W ogóle podobała mi się ich rozmowa. Nawet pojawił się taki nieco lżejszy moment, kiedy chłopak opowiadał o tych samochodach. Ale dobrze, że nie poganiała go z pójściem do Jane, a pozwoliła, by przyszedł ponownie, gdy sam będzie gotowy.
Swoją drogą, ta rozmowa z dziewczyną była chyba najbardziej przykra. Jane nie mogła go zobaczyć ani usłyszeć, i to Mer musiała przekazywać jej jego słowa. Brat natomiast z początku był bardzo sceptyczny, ale później chyba jakby zaczął wierzyć, skoro tam przyszedł. No ale to pewnie też dla niego dziwne, bo stracił kogoś bliskiego, nawet jeśli nie mieli najlepszych relacji, a teraz to już w ogóle stracili szanse, by je naprawić. No i też nie każdy musi wierzyć w duchy i tego typu sprawy. Ja wierzę, ale też byłabym sceptyczna, gdyby podszedł do mnie ktoś i powiedział, że umie się z nimi komunikować.
Ale może teraz to Andrew stanie się oparciem dla Jane? Dziewczyna ewidentnie jest nieszczęśliwa, o czym świadczy jej zachowanie oraz emanująca z niej, przygnębiająca aura. W sumie poruszysz kiedyś gdzieś mimochodem ten wątek, jak to się potem potoczyło, czy raczej zajmiesz się innymi sprawami i nie będziesz choćby przelotnie nawiązywać do poprzednich?
Będę z niecierpliwością czekać na przypadek 3. ^^. Jestem ciekawa, co do niego wymyślisz, i mam nadzieję, że teraz obserwowani będą ci już działać ;).
Mam nadzieję, że kolejny post normalnie się wyświetli w obserwowanych u czytelników, bo inaczej będzie niefajnie i lista się nigdy nie zaktualizuje. Ten odcinek mogłam co prawda podzielić na dwie części, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Wolałam wszystko już wyjaśnić i mieć z głowy. Rozdział istotnie był smutny i wzruszający. Matthew nie chciał odchodzić, ale zrozumiał, że musi, inaczej ból stanie się jeszcze większy. Gdyby nie przyjął pomocy od Mer, nie miałby szans na skontaktowanie się z Jane i rysowałaby się przed nim raczej ponura przyszłość. Złe duchy w końcu też istnieją...
UsuńAndrew musiał uwierzyć w słowa Meredith. Zdradziła zbyt wiele szczegółów, a Matt był raczej zamknięty w sobie i nie dzieliłby się swoim życiem z wymuskaną, dorosłą kobietą. Dlatego uwierzył pani Dawn. A sama byłabym sceptycznie nastawiona do osoby, która twierdziłaby, że komunikuje się z duchami. Każdy człowiek chce dowodów. Każdy racjonalnie myślący przynajmniej.
Między Andrew a Jane faktycznie może zaiskrzyć. Zresztą będzie dla niej oparciem w tych trudnych chwila, a ona dla niego. Przelotnie nawiążę do nich w kolejnym przypadku.
Już koniec? :( Tak czytam i czytam a tu nagle bum! Koniec.
OdpowiedzUsuńWszystkie rozdziały udało mi się przeczytać w... kilka godzin. Trzeba przyznać, rozdziały są długie, wciągające i cholernie ciekawe. I tu mam do ciebie takie pytanko, na ile stron w wordzie piszesz te rozdziały? ;)
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział ;)
Pozdrawiam ;)
Dziękuję za komentarz :) Rozdziały na tym blogu zawierają się w limicie słów: 2500-4500. Więc zazwyczaj wychodzi od sześciu do dziewięciu/dziesięciu stron. Nie wiem, czy to dużo, czy mało, ale wolałabym, aby czytelnicy czytali z zainteresowaniem, a nie ze znużeniem, że za długo. Pozdrawiam :) Niedługo premiera kolejnego przypadku.
UsuńDzięki za informację, bo faktycznie wiadomość o nowej notce nie chciała mi się wyświetlić. No i dzięki za zwrócenie uwagi na końcówkę rozdziału - jak znajdę nieco więcej czasu, zmienię ją :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już koniec przypadku drugiego. Ten bardzo mi się podobał, ponieważ skupiał się głównie na uczuciach. I ta końcówka... mam nadzieję, że Jane nie zrobi niczego głupiego, że Andrew będzie jej pilnował. Naprawdę nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Z drugiej strony może być tak, że gdy dziewczyna rozmawiała ze swoim ukochanym po jego śmierci, jeszcze bardziej się załamie. Żal by mi jej było, bo bardzo polubiłam tę postać. Jeannie wystarczająco wiele wycierpiała. Nie dość, że wytrwale opiekowała się swoją chorą babcią, to jeszcze straciła miłość swojego życia. Liczę także na to, że nie urwiesz tego wątku i będziesz go kontynuowała w przypadku trzecim.
Sama nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że Matthew zbyt wcześnie przeszedł na drugą stronę. Wciąż mam wrażenie, że nie pozałatwiał jeszcze na ziemi pewnych spraw. Był takim młodym chłopcem... jego rodzice są załamani. Liczę na to, że Meredith jakoś im pomoże. Kto ja kto, ale ona wie, co robić.
Nikt tak naprawdę nie wie, co go czeka. Ktoś może być w pełny sił, a w czasie powrotu z pracy wpadnie pod samochód i w przeciągu kilku sekund wszystko, na co zapracował, przestanie mieć znaczenie. Życie płata nam różne figle, bez naszej zgody.
Ciągle mam nadzieję, że Rick i Meredith się zejdą. Podzieliła ich śmierć ich ukochanego dziecka, jednak ona równie dobrze mogłaby ich połączyć na nowo. Razem wspieraliby się w tym trudnym czasie.
Rozdział niezwykle przejmujący. W końcu taka sytuacja może się zdarzyć każdemu.
Pozdrawiam i czekam na nową notkę!
Nie ma sprawy ;) Chyba będę powiadamiać Was o postach, jeśli obserwatorzy dalej będą szwankować. Do całej sprawy możecie dorabiać własne teorie, pozostawiam pewne pole dla wyobraźni. Jak dla mnie, to Jane i Matthew mogli mieć spinę przed wyjazdem chłopaka na koncert, dlatego śmierć nastolatka była tym bardziej przytłaczająca. Ale tak to już jest, nie zna się dnia ani godziny, a bliscy mogą odejść zupełnie niespodziewanie... Wątek będę kontynuować w przypadku trzecim. Może nawet rozwinę postać Jane choć w jednym epizodzie. Pewnie byście się ucieszyli :)
UsuńMatthew szczególnie zależało na ostatnim kontakcie z Jeannie. Po miłosnym wyznaniu i zapewnieniach po prostu mu ulżyło i mógł już pójść dalej z wiedzą, że spotkają się kiedyś w zaświatach.
Dziękuję za opinię ;*
Nie wiem, czemu, ale rozdział mi się nie wyświetlił na pulpicie nawigacyjnym. Tak więc wyloguje się z Obserwatorów i zaloguje ponownie, bo to ponoć działa. Mam nadzieje, że już następny rozdział się pojawi i nie przybędę do Ciebie tak późno.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie wzruszył ten rozdział. Jak wiesz, bo już pisałam o tym Ci w komentarzu, momenty rozmów ducha z bliskimi, jak się żegna, bardzo mnie wzrusza, i kiedy Jane była już w stu procentach pewna, że Matthew jest przy niej, dogodnie mnie poruszyły.
Jednakże nie wierzę, że Nastolatek zniknął na zawsze. To byłoby zbyt proste. No i jeszcze w dodatku Jane chce popełnić samobójstwo, zapewne to jeszcze trzyma Matthew na ziemi. Oby nastolatek nie zrobił nic głupiego, bo to źle wpływa na samopoczucie Meredith.
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :*
Nie tylko Tobie nie działało, bo innym czytelnikom również. Oby kolejny post się wyświetlał w obserwowanych normalnie... A jeśli nie, to wezmę w troki cztery litery i wszystkich powiadomię, choć nienawidzę tego robić. Jane od śmierci Matthew czuła jego bliskość, była to jego energia, ale czuła chłopaka i tym bardziej uwierzyła słowom Meredith. Bardzo kochała nastolatka, ale jest młoda i kiedyś powinna poukładać sobie życie. Może nawet z Andrew...? Dziękuję za komentarz ;*
UsuńCzytam tego bloga od... od początku. Tak, pamiętam jeszcze czasy Szeptów ;). W sumie do tej pory byłam takim cichym czytelnikiem, ale ten rozdział tak mnie poruszył, że musiałam coś napisać ;D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - strasznie, strasznie mi szkoda Meredith. Biedaczka tyle wycierpiała. Nie dość, że śmierć zabrała jej synka, to teraz dochodzi do tego trudna relacja z Rickiem. Mimo wszystko liczę na to, że ona i jej narzeczony jeszcze się zejdą, a pod koniec opowieści będą szczęśliwi, zupełnie tak jak Elise i Christian ;).
Gdy czytałam końcówkę, wprost nie mogłam się oderwać. Mimo że Jane i Matthew byli jeszcze bardzo młodzi, to kochali się i jestem tego w stu procentach pewna ;). Strasznie szkoda mi Jane, ponieważ w ciągu jednej chwili, zupełnie się tego nie spodziewając, straciła chłopaka, który był dla niej bardzo ważny. Chyba nawet nie dziwię się, że planuje popełnić samobójstwo. Wydawała się być taka wrażliwa...
A propos wcześniejszego przypadku - morderca małych dzieci... Jak czytałam tamtejsze rozdziały, to miałam takie ciarki, że aż się trzęsłam, poważnie ;D.
Wcześniejsze zdanie nie ma sensu, prawda?
Czekam na kolejny przypadek, mimo że wydaje mi się, że ten nie jest jeszcze skończony... Ta wiadomość o planowanym samobójstwie Jane sprawiła, że nie do końca jestem pewna, czy to rzeczywisty koniec tej historii...
Serdeczni pozdrawiam i życzę mnóstwa weny ;D. A szablon śliczny; uwielbiam czarno-białe, bo to moje klimaty ;). A anioł w tle jest taki... urokliwy ;).
Pozdrawiam, Elif
Bardzo mi miło wiedząc, że Szepty miały jakichś cichych czytelników. Cieszę się jednak, że postanowiłaś się odezwać! Lubię czytać opinie od Was :)
UsuńWszyscy życzą Meredith i Rickowi jak najlepiej... A jak będzie? TO się okaże za jakiś czas. Jedno jest pewne - oboje coś nadal do siebie czują i za sobą tęsknią. Myślę, że to wyziera z ich wspólnych fragmentów, ta obopólna tęsknota.
Matthew był dla Jane ważny. Był dla niej podporą i pomagał jej przetrwać ciężkie chwile przy boku chorej babki. Wyzwalał z dziewczyny dziką naturę i oboje do siebie pasowali. Jane jeszcze długo nie pogodzi się z tą stratą, ale przynajmniej miała szansę na pożegnanie z ukochanym. Dzięki Meredith.
Przepraszam, jeśli poprzednim przypadkiem wzbudziłam w Tobie strach :( Kolejny przypadek już będzie o czym innym zupełnie, ale pojawi się Jane. Dziękuję za opinię ;*
No, nadrobiłam wszystko! :)
OdpowiedzUsuńTwoi bohaterowie są tak strasznie doświadczeni przez los, każdy jeden, ma na sobie taki ogromny bagaż, że robi mi się strasznie smutno.... A po tym ostatnim rozdziale jestem takim emocjonalnym wrakiem człowieka, że aż chce mi się ryczeć (nie odbieraj tego w żadnym wypadku jako obrazę, to chyba jeden z największych komplementów, wiedzieć, że tak się działa na czytelnika). Nie wiem, co jeszcze powiedzieć, w sumie to mam w myślach wiele zdań, ale wydają mi się zbyt prywatne, żeby pisać je tak publicznie, w każdym razie bardzo skłaniasz do refleksji, bardzo, bardzo.
Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam serdecznie
Wszystko przez to, że mam zamiłowanie do dramy (nie w życiu realnym, ale w sztuce, opowiadaniach i tak dalej). Dlatego moi bohaterowie zwykle są doświadczeni przez los i tak naprawdę każdy ma jakąś bolesną historię... Ale czy tak nie jest w prawdziwym życiu zresztą? Twoje słowa naprawdę mną wstrząsnęły, nigdy nie pomyślałam, że to, co piszę, będzie wywierać na czytelników taki wpływ. Dziękuję :) Cieszę się, że skłaniam do refleksji. Dziękuję za komentarz ;*
UsuńDługo zwlekałam z napisaniem komentarza, a rozdział czytałam tyle razy, że znam go na pamięć prawie.
OdpowiedzUsuńW ogóle powiem Ci, że Rozmowy są naprawdę bardzo dobrym opowiadaniem, bardzo, bardzo mi się podoba ten blog. Mimo tego, że jest tak dołujący, tak czasem przykry. Nie umiem sobie wyobrazić bólu Mer po stracie syna, co podkreślam chyba zawsze.
Cieszę się, że Mat mógł spokojnie odejść i oby dziewczyna nie zrobiła sobie krzywdy, żeby brat Mata się nią zaopiekował.
Ech. Tak długo nie komentowałam, ale tak mi przykro po tym rozdziale, że nie wiem normalnie. Żal mi strasznie tych dzieciaków, bo młodzi są, życia nie zdążyli zaznać, a taka tragedia ich spotkała. :(
Odczytać coś takiego od Ciebie dużo dla mnie znaczy <3 Wiem, że jesteś wymagającą czytelniczkę i zawsze walisz prosto z mostu oraz szczerze, gdy coś Ci się nie podoba. Naprawdę żałuję, że sama znikłaś z blogów. Według mnie blog o duchach zwyczajnie nie może być radosny, pomijając pewne fragmenty obyczajowe. Typowo obyczajowe. Dzięki temu blogowi sama się oczyszczam ze złych emocji i myśli, ale w ten sposób, że RP to moje małe lekarstwo. Matthew wie, że kiedyś się spotka z Jane. Będzie na nią czekać :)
Usuńbardzo mi się podoba!
OdpowiedzUsuńtwój blog
rozdział
wszystko
po prostu brak mi słów
czytam z zapartym tchem
ja dopiero zaczynam pisać bloga, z koleżanką,
ale nie dorastamy ci do pięt
Jakbyś chciała to możesz poczytać na http://100latpocentrumhandlowym.blogspot.com/
ale raczej nie zawracaj sobie głowy
Dziękuję za komentarz :) Raczej daję szansę początkującym, więc być może do Was zajrzę.
UsuńKochaneczko, jak to mawiała pani Wesley. Otóż powinnaś mnie bez skrupułów zamordować! Tak, bo dopiero teraz piszę komentarz. Rozdział przeczytałam dość dawno, ale nie potrafiłam nic wymyślić w miarę sensownego. Czynię to teraz,lecz szczerze i sumiennie. U mnie zawirowania także, dopiero na początku listopada pojawi się jakąś miniaturka. Zapraszam już teraz do czytania, jeśli znajdziesz czas. A teraz co nieco o treści. Twoje paranormalne historyjki o duchach są przemożnie obłędne! Jak wiesz nie poruszam się w tej tematyce, wiec nie będę się, zbytnio silić na błyskotliwość. No, ale oczywiście cała otoczka jest niesamowita. Nigdy nie cytuję czyjeś twórczości, nawet urywkami. Jednak bywają wyjątki. W głowie utkwił mi, zwłaszcza ten fragment: „
OdpowiedzUsuńCzęsto, leżąc już wieczorami w łóżku, wyobrażał sobie ze strachem, że zacznie się dusić podczas snu i nie zdąży wypaść w mroczny korytarz z zamiarem zaalarmowania rodziców o złym stanie. Dlatego też cierpiał na bezsenność, a kiedy zapadał w niebyt, to bezwiednie, nie panując już nad zmęczeniem organizmu. ” Coś niesamowitego! Bum! Oj. wyznam, iż się poryczałam, by potem popaść w panikę.Masz do tego dryg, dziewczyno! Poza tym faktycznie potwierdzam, że coś się u dzieje z twoim inter wersem. U mnie uaktualnienia zwykle pojawiają się normalnie tj. wraz z aktualizacją danego bloga. w wypadku tego rozdziału tak nie było... Nie wiem czemu? Tak, czy owak czekam na nową odsłonę i jeszcze raz zapraszam do siebie na początku listopada!
Dziękuję za wyczerpującą opinię ;* Nie gniewam się za późno dodany komentarz, bo nic nowego nie publikowałam, a sama odpisuję po x miesiącach. Też mi z tym za dobrze nie jest. Wiem, że bardziej lubisz opowiadanie o Tedzie, ale cieszę się, że na Rozmowy także zaglądasz i czytasz. Tak, fragment, który przytoczyłaś, jest dosadny... Matthew chyba rozmyślał dużo o śmierci, a sam odszedł w zupełnie nieoczekiwanym momencie.
UsuńUaaa! Gratuluję pomysłowości tematyki bloga. Właśnie przeczytałam całość. Wybacz, dopiero dziś poznałam ten link. Już czekam na n/n.
OdpowiedzUsuńStrasznie podoba mi się Twój styl :) Jest ciekawy, delikatnie tajemniczy. No taki... w sam raz? Chyba tak!
No, ale gdzie n/n? Gdyby nie Twój komentarz już bym myślała, że zaniedbasz. No nieładnie, nieładnie :P
W każdym razie mam nadzieję, że ten komentarz Cię trochę zachęci do twórczości.
Pozdrawiam i Szczęśliwego Nowego Roku! + WENY!
PS. Również Zapraszam do siebie, ale tylko oglądnie. W końcu osobiście nie przepadam za Spamem :)
chocolatelikelove.blogspot.com
Dziękuję :) Akurat dzisiaj na powitanie Nowego Roku dodałam nowy post. Chętnie do Ciebie wpadnę, o ile znajdę czas.
UsuńO jacie :( Ja Cię serdecznie przepraszam, ale nie wiem, czemu blogger nie informował mnie o nowych rozdziałach. Mam napisane, że ostatni opublikowałaś 5 miesięcy temu. Dopiero jakoś tak dzisiaj, w przypływie wolnego czasu, zaczęłam odwiedzać stare witryny, a tu patrzę i taka niespodzianka. Postaram się w najbliższym czasie wszystko nadrobić i skomentować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Będę czekać na Twoją opinię.
Usuń