Meredith czuła bezbrzeżną bezradność. Mogła
jedynie czekać na powierzenie tajnych informacji zaufanej osobie, która
zajmowała się dochodzeniem w sprawie bestii
i zaginięcia kolejnej dziewczynki. Naciskanie na prokuratora Charlesa było
pozbawione sensu, bowiem to Rick został przydzielony do śledztwa i tylko on
miał pełen przywilej ku rozpoczęciu akcji. Niestety detektyw znikł, czy raczej
udał się do miejsca, gdzie zabraniano wstępu osobom trzecim, zwyczajnym
cywilom, niezwiązanym w jakikolwiek sposób z policją. Gdyby potrafiła cofnąć
czas, być może postarałaby się bardziej o zebranie pieniędzy na wymarzone
studia w akademii policyjnej… Być może pokonałaby strach przed tysiącami
zagubionych dusz i wykorzystała talent do nauk ścisłych, by z pięknym
świadectwem zaaplikować na medycynę sądową. Teraz wszystko przepadło, przetarło
się w proch. Każde pojedyncze marzenie, niespełnione i rzucone w ogień. Wybrała
jeden z najnudniejszych, najbardziej wyciszających zawodów, choć uważała opinię
społeczeństwa o pracy bibliotekarza za niewdzięczną oraz stereotypową. Oprócz
wypożyczania książek, dzień w dzień goniła wśród niezliczonej ilości regałów,
by odnaleźć pożądaną przez studenta pozycję. Musiała zajmować się organizacją
zajęć bibliotecznych, wycieczek młodszych grup po całym kampusie
uniwersyteckim, wyświetlanymi w sali komputerowej rozmaitych prezentacji…
musiała również pilnować ciszy albo wręcz przeciwnie: zaszyć się w jakimś kącie
z kilkoma uczniami i doradzać im w sprawie literatury podmiotu lub przedmiotu
do wymagających perfekcji prac. Wbrew pozorom, rzadko przesiadywała bezczynnie
przy biurku, popijając świeżo zaparzoną herbatę i oddając się przyjemności
czytania magazynu dla kobiet. Cieszyło ją to, bo nie przepadała za
bezczynnością, jakiej miewała dość po samotnie spędzanych wieczorach, zwinięta
w kłębek przed telewizorem. Niekiedy wyjmowała z szafek różne rzeczy, a
następnie układała w ściśle określonym porządku, byleby tylko nie myśleć o
Evanie. Teraz, zaangażowana w śledztwo, coraz bardziej przypominała sobie o
tym, jaką ulgę niesie pomoc innym. I, choć nie przyznałaby akurat tego na głos,
widok zrozpaczonych rodziców koił jej własny ból po stracie ukochanego dziecka.
Ból czasem palił do żywego, czasami zastygał i nie dawał żadnych oznak. Lecz
istniał.
Dopiła resztkę
zimnej wody z papierowego kubeczka, który potem zgniotła w ręku. „Dziesięć,
dziewięć, osiem, siedem, sześć…” liczyła w myślach, mierzwiąc dłonią miedziane,
niemal płomieniste od promieni słońca włosy. Siedziała przy oknie wychodzącym
na południe, w biurze prokuratora, opierając łokcie o parapet. Obok niej zakwitał
cyklamen, prężąc delikatnie płatki w stronę źródła ciepła.
„…pięć, cztery,
trzy, dwa, jeden…”. Przymknęła powieki, a gdy otworzyła je z powrotem, ujrzała
na parkingu dwa piętra niżej czarne auto Ricka.
– Wreszcie
przyjechał – oznajmiła przez ściśnięte gardło i zerwała się z krzesła. Widok
detektywa, wysiadającego z samochodu, wywołał w niej przykre uczucie tęsknoty i
niemożliwej do wypełnienia pustki. Blask między przydługimi, lekko
kędzierzawymi włosami, czarnymi jak onyks, sprowadzał do umysłu Meredith różne
obrazy. Takie same loki posiadał Evan, jedynie intensywnie niebieskie tęczówki
miał odziedziczone po matce. Matka… kobieta nadzwyczaj szybko przestała nią
być, nie poznając w pełni smaku macierzyństwa.
– Meredith? –
Charles Cross, do tej pory pochylony nad stertą teczek z nalepkami „SPRAWY
NIEROZWIĄZANE/UMOŻONE”, wyprostował się i poprawił opadające na czubek nosa
okulary. – Lepiej wyjdźmy mu na spotkanie, nie warto tracić czasu. Kiedy już
dorwiemy tego skurczybyka, zastanowimy się nad kolejną sprawą, którą mogłabyś
się zająć w… tajemnicy – rzekł, nakładając marynarkę. Potem niedbałym ruchem
zgarnął akta na prawą stronę biurka i chwycił klucze. – Meredith?
– Tak, chodźmy.
Zamyśliłam się. – Posłała w bok przepraszający uśmiech i ruszyła za
prokuratorem w kierunku wyjścia. Przemierzając jasne, przestrzenne korytarze
budynku, nie zastanawiała się nad niczym. Miała wrażenie, jakby czas znacznie
zwolnił, a ona sama przepływała między zajętymi papierkową pracą, eleganckimi
ludźmi. Dopiero przed wejściem do kwadratowej kabiny windy, nim srebrne drzwi
rozsunęły się, ujrzała w głowie szereg migawek, przedstawiających białe ściany
biurowca pokryte podłużnymi kleksami krwi. Któryś z pracowników wniósł
nielegalnie broń i rozstrzelał jakąś kobietę wraz z ciemnoskórym mężczyzną. Zbrodnia
miała się dopiero wydarzyć… w bliższej lub dalszej przyszłości. Meredith ujęła
się delikatnie za oprószoną kropelkami potu szyję.
– Coś widzisz? – Prokurator
wcisnął guzik z cyfrą zero, oznaczającą parter.
– Odkąd Rick
poprosił mnie o pomoc w rozwiązaniu sprawy, widzę i przeczuwam wiele rzeczy –
odpowiedziała, między słowami łapiąc głębokie oddechy. Miała rację. Nocami
miewała częste pobudki, dręczyły ją pełne symboliki sny, a dniami chodziła
niczym bomba zegarowa, której wybuch zbliżał się nieubłaganie. Wystarczyło na
chwilę ocknąć się z letargu depresyjno-lekowego, by i dar przebudził się ze
wzmocnioną siłą. Meredith wręcz czuła przepływającą przez ciało energię i
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej rozumiała, że pozostanie medium do końca
życia.
– A teraz? –
zapytał cicho Charles, nieznacznie przybliżając się do rudowłosej.
Spojrzała w
zielonkawo-szare oczy oskarżyciela, o dwa tony ciemniejsze w sztucznym oświetleniu
niż w naturalnym świetle.
– Nic, co miałoby
związek z Jacqueline – wyszeptała, gładko obchodząc temat morderstwa w
królestwie pana Crossa. Ten skinął wyrozumiale. Zaległo między nimi pełne
napięcia milczenie. Przez ostatnie sekundy Meredith patrzyła we własne odbicie,
z trudem poszukując w chłodnej, zmęczonej kobiecie cień siły wewnętrznej.
Kiedyś z dumą prezentowała oblicze godne zodiakalnej lwicy, obecnie przypominała
zlęknioną sarnę.
Niemal natychmiast
po opuszczeniu windy natknęli się na idącego w ich kierunku Ricka. Detektyw
Kinney, podobnie jak Meredith, zatrzymał się w pół kroku, wpatrując się w byłą
partnerkę. Charles odchrząknął i ujął bruneta pod łokieć.
– Wyjdźmy na
zewnątrz. Pogwałciłeś prawo, przesłuchując Whentley’a bez zgody sądu. Masz
szczęście, że jego adwokat nie wniesie oskarżenia w tej sprawie.
– To jedyna osoba,
która mogła być związana z uprowadzeniem tej dziewczynki z domu dziecka. Nie
miałem innego wyjścia, przecież wiesz… Nie odbierałeś telefonu, zrobiłem to, co
uważałem za słuszne – wyjaśnił niecierpliwie Rick, zerkając przez ramię na
podążającą za nimi panią Dawn.
– Wiem – mruknął
Charles. – Dlatego tak cholernie cię cenię, Kinney.
– Cieszy mnie to –
rzekł detektyw.
– Niestety –
ciągnął prokurator – muszę zająć się teraz ogromem innych spraw. Daję wiarę, że
wraz z Meredith dotrzecie bezpiecznie do domu państwa Mewes, którzy już was
oczekują.
Rick wyglądał na
zbitego z pantałyku. By ukryć widoczne w oczach zaskoczenie, założył
przeciwsłoneczne, czarne okulary. Meredith natomiast zdumiała reakcja
mężczyzny. Wiele razem przeszli i on sam mógł domyślić się, że kobieta znacznie
wcześniej uzyska parę cennych informacji.
– Jedźcie i
dawajcie znać na bieżąco, jak mają się sprawy. – Charles otarł wierzchem dłoni
smagnięte zmartwieniem czoło, skinął w kierunku medium i prędko odszedł w
stronę budynku prokuratury.
Zostali sami.
Rudowłosa zmrużyła obsypane piegami powieki i wbiła wzrok w czarny krawat
Ricka. Dlaczego stali w miejscu? Dlaczego
zwlekali? Denerwowała się w myślach, jednak nie ośmieliła się powiedzieć
ani słowa.
– Skąd wiedziałaś o
tym programie? – zapytał detektyw.
– Programie? –
Uniosła głowę, spoglądając w przyciemnione prostokąty, zakrywające jedną
trzecią twarzy Ricka. – Zobaczyłam frusta w bibliotece. Powiadomił mnie o kolejnym
zaginięciu. Potem miałam krótką wizję dotyczącą rodziców Danielle i
dowiedziałam się, że posiadają coś, co da nam odpowiedzi. Próbowałam się do
ciebie dodzwonić, ale najwyraźniej wyłączyłeś telefon, dlatego skontaktowałam
się z Charlesem – wyjaśniła szybko.
Rick przygryzł
górną wargę. Zwykł robić tak bez zastanowienia, gdy próbował skupić na czymś
uwagę.
– Dla twojej
wiadomości, mała Danielle występowała w jakiejś ramówce śniadaniowej dla
dzieci. Dowiedziałem się tego od Whentley’a.
– Och, jasne.
Ruszmy się, prędko. – Meredith sięgnęła po klamkę, jednak Rick złapał ją za
ramiona. Delikatnie, ale stanowczo. Wstrzymała oddech i zamrugała, niezdolna do
przyznania się przed samą sobą, jak piorunujące wrażenie robił na niej błahy
dotyk dawnego ukochanego. Omiotła spojrzeniem jego żuchwę, dwudniowy zarost i
prosty, szlachetny nos. O ile
kiedykolwiek przestał nim być.
– W porządku?
Jesteś cała spięta – zauważył, nie bez nuty troskliwości. – Słuchaj, twoja
pomoc jest nieoceniona, ale jeśli ta sytuacja cię przerasta… i… nie chcę, byś
była tu, kiedy zrobi się naprawdę gorąco. Wolę, abyś była bezpieczna.
– To nie tak. –
Meredith postąpiła krok w tył, lekko zmieszana i oszołomiona faktem, że
zaledwie przed paroma sekundami miała pierwszą magiczną chwilę od ponad pół
roku. – Przez zbyt długą przerwę postrzegam świat jak dziecko z wadą wzroku,
któremu kazano nosić za silne szkła. Dam radę. Pora najwyższa, aby wrócić do
dawnego życia.
– Mer…
– I nie próbuj mnie
odsunąć od sprawy teraz, gdy sam znalazłeś doskonały trop – dodała z zaciętością,
choć jej rysy szybko złagodniały. – Jest dobrze.
– Wcale nie
zamierzałem tego robić – odparł Rick spokojnie. – Wręcz przeciwnie, bardzo się
cieszę, że postanowiłaś… zawalczyć – rzekł, ostrożnie dobierając słowa. Jednak
Meredith uśmiechnęła się krótko i wyznała, zgodnie z prawdą:
– Głównie twoja w
tym zasługa.
Kąciki ust
detektywa powędrowały nieznacznie ku górze. Oparty o maskę auta, zagrzechotał
pękiem kluczy, a następnie przeszedł na drugą stronę i otworzył drzwiczki od
strony kierowcy.
– Dziękuję ci za
zaangażowanie. Ruszajmy i znajdźmy drania – powiedział, gdy oboje znaleźli się
już w środku pojazdu, objęci czarnymi, zabezpieczającymi pasami. Meredith
popatrzyła na Ricka i lekko zmarszczyła brwi.
– Obyśmy zdążyli…
*
Posiadłość państwa
Mewes była ulokowana w jednej z najbogatszych dzielnic chicagowskich i
stanowiłaby iście uroczy widok na pocztówce. Oblana słońcem, biała willa, zaś
tuż nad nią rozciągające się w pełnej krasie, bezchmurne niebo. Uwagę zwracały
przede wszystkim finezyjne kolumny, wyżej – dekoracyjne gzymsy. Kiedy otworzono
bramę, Rick powoli podjechał do połowy kamiennego podjazdu. Z bliska dom robił
duże wrażenie, lecz przytłaczał Meredith. Kojarzył jej się przede wszystkim z
bogatym, cichym więzieniem, w którym dwoje ludzi walczyło o to, by nie pozwolić
wspomnieniom o zmarłej córce zatrzeć się.
Na spotkanie wyszli
im właściciele posiadłości. Najpierw, gdy białe, dwuskrzydłowe drzwi otworzyły
się, z wnętrza wybiegły dwa czarne psy, wysokie i o wyjątkowo drobnej budowie,
ale przyjaznych pyskach. Z ciekawością, unosząc przednie łapki, przyglądały się
nieznanym gościom. Na zachęcający ruch dłoni Meredith zamerdały krótkimi
ogonami i podeszły ostrożnie do kobiety, wtykając mokre nosy pomiędzy jej
palce.
– Niesamowite –
skwitowała pani Mewes, średniego wzrostu, przyjemna blondynka. – Zawsze
trzymają dystans i nie lubią nieznajomych.
– O tak, to dziwne
– dodał Tom, obejmując małżonkę w pasie i spoglądając to na zwierzęta, to na
rudowłosą. – Pani również z policji? – zapytał.
Meredith wpierw
zwróciła uwagę na aurę małżonków, neutralną i ledwie otaczającą kontur ciała.
Oznaczało to przygnębienie, wycofanie oraz ciągły, niekończący się smutek na
przemian z potrzebą wytchnienia i przeżycia przynajmniej jednego dnia bez żalu.
– To jest… – Rick
urwał i odchrząknął.
– Ktoś do zadań
specjalnych – dokończyła Meredith, wymuszając najszczerszy uśmiech.
– Ktoś jak
jasnowidz? – Pan Mewes spojrzał na przybyszkę pobłażliwie, intonując głos
raczej żartobliwie, aniżeli poważnie.
– Tom… przestań… –
skarciła go żona, jednak wychwytując skrzyżowane spojrzenia detektywa i obcej
kobiety, zapytała podejrzliwie i z nutą strachu:
– Tom miał rację?
Nie wierzymy w takie rzeczy…
Nie dokończyła,
bowiem inicjatywę prędko przejął Rick, odciążając tym samym Meredith od
niekomfortowego przymusu odpowiedzenia na wątpliwości pary. Podszedł do pani
Dawn, na sekundę kładąc dłoń na jej plecach, a właściwie zaledwie muskając
prawą łopatkę.
– Proszę państwa,
chcielibyśmy po prostu przejrzeć materiały telewizyjne z udziałem waszej córki.
Mamy nadzieję, że to podsunie jakieś wskazówki odnośnie przestępcy, który
współpracował z Whentley’em – wyjaśnił rzeczowo detektyw.
Tom momentalnie
poczerwieniał, a ze wzburzenia drgały mu nozdrza.
– Co za bydlę… –
wyszeptał. – Nie działał sam… tyle mu dałem… gdybym go dorwał… – Mężczyzna
zakrył ramieniem oczy. – To prawda? – spytał z niedowierzaniem.
Detektyw skinął
głową, wzdychając.
– Niestety nie mogę
ujawnić nic ponadto… Nie teraz.
Pani Mewes
momentalnie zacisnęła wargi, ale zaraz potem je rozluźniła.
– Wejdźcie, proszę.
Muszę poszukać tych starych płyt, na które nagrywaliśmy odcinki z udziałem Dany
– powiedziała, z pieszczotą wymawiając zdrobniałe imię córki.
Meredith wiedziała,
że to nie Danielle była oczkiem w głowie rodziców. Mieli oni jeszcze dwójkę młodszych
dzieci i jedną starszą pociechę, natomiast zmarła dziewczynka, ulokowana po
środku i cierpiąca na lżejszą odmianę autyzmu, czuła się odepchnięta i
nierozumiana. Dopiero po pogrzebie zmieniło się nastawienie Mewesów, lecz było
stanowczo za późno na to, aby w jakikolwiek sposób poprawić nadszarpnięte, czy może
nawet niewybudowane więzi…
*
Srebrna taca.
Miseczka z małymi ciasteczkami i dwie eleganckie filiżanki ze świeżą,
intensywnie pachnącą kawą. Rick stanowczo odmawiał niezasłużonego poczęstunku,
lecz starsza gospodyni bardzo nalegała. W tym czasie Gabrielle, żona Toma,
przekopywała stertę pamiątek rodzinnych w poszukiwaniu odpowiednich nagrań,
niemal przy każdej rzeczy popadając w drobną zadumę. Detektyw upił łyk gorącego
płynu. Tak, zdecydowanie przydała mu się w organizmie nowa porcja kofeiny,
zwłaszcza że przesłuchanie z Benem pozbawiło go większości energii. Kątem oka
zerkał w stronę Meredith, siedzącej na samym skraju białej, skórzanej kanapy i
splatającej dłonie na kolanach. Rick nie potrafił odgadnąć, o czym myślała, ale
wyglądała źle z rozbieganym wzrokiem, błyszczącą jakby od zmęczenia twarzą oraz
widocznym w postawie stresem. Tuż po przestąpieniu progu wyjątkowo dużego,
przestrzennego domu, zrobiła się szara jak papier.
– Może gdzieś po
boku? – zapytała słabym, drżącym głosem. Gabrielle uniosła załzawione oczy.
– Przepraszam
bardzo. Wiem, że powinnam się pośpieszyć – wymruczała, rozgarniając prędko
przedmioty, wyciągając z prawego przedsionka dwa kwadratowe opakowania i
podając je Rickowi. – Zawołajcie mnie, kiedy skończycie. Jeszcze nie mam…
odwagi.
Odeszła ze spuszczonym
wzrokiem i zniknęła w korytarzu. Po chwili Rick usłyszał ciężkie kroki kobiety
po schodach. Kiedy ucichły, wypuścił powietrze z ust. Zostali w salonie jedynie
on, Meredith i ciche tykanie zegara. Bez słowa włączył ogromnych rozmiarów
telewizor, uruchomił odtwarzacz DVD i włożył do czytnika pierwszą z płyt. W
pewnym momencie naszło go irracjonalne wrażenie. Niby czego mogli dowiedzieć
się z programu dla dzieci? „Przecież to niemożliwe, aby pojawił się tam ten
drugi porywacz”, pomyślał, dodając głośności. Usiadł w sporej odległości od
Meredith i nacisnął przycisk „play”.
Początkowo ekran
wypełniała czerń, później zaczęły ukazywać się napisy wraz z krótkim filmikiem,
przedstawiającym bawiące się w studiu maluchy i logo „Childhood TV” –
śniadaniowego programu dla dzieci, puszczanego rano tuż przed wyruszeniem
kilkulatków do szkół. Słodkim, uroczym zabawom i swawolom, zawartym w
kilkudziesięciu milionach pikseli, towarzyszyła wesoła muzyka oraz śmiechy.
Ukazane przedszkolaki nie tylko smakowały psot, ale również musiały wykonywać
proste ćwiczenia przy piosenkach, takie jak rozwiązywanie układanek czy
odgadywanie nazw. Już w krótkim otwarciu odcinka okazało się, że ramówka nie
tylko ma za zadanie promować zdrowe dzieciństwo, ale również wiarę…
– Witamy w dzisiejszej części. Za oknem już późna
jesień, ale nasi mali goście pokażą wszystkim, że zła pogoda nie równa się
braku czerpania radości z życia. – Zbliżenie na oblicze nadpobudliwego,
entuzjastycznego spikera, a następnie na siódemkę machających dzieci w
kolorowych dresach. Każde z nich miało zawieszone na szyi plakietki z imionami.
W środku, niczym gwiazda ze szklanego świata, siedziała dostojnie Danielle,
szczerząc do kamery mleczaki. Jej błękitne oczy skrzyły w mocnym oświetleniu
barwnej przestrzeni, jednak Meredith potrafiła doszukać się w nich zagubienia
oraz nieśmiałości. Wydawało się, że jest szczęśliwa z powodu pobytu na planie
nagrań i możliwości zebrania interesujących, beztroskich wspomnień.
– Nasza instruktorka, Penelope Faith, jak co dzień
przeprowadzi ze słoneczkami trening. Następnie ojciec Victor piosenkami
przekaże dzieciom słowo boże, a atrakcjami na koniec zajmie się artystka Kelly
Smith. Dzisiejsze zajęcia z plasteliną i farbami z pewnością rozwiną
kreatywność najmłodszych…
Meredith szarpnęła
ciało z sofy i sięgnęła po pilota, włączając przewijanie.
– Co ty robisz? –
Rick wyprostował się, zaskoczony gwałtownymi ruchami kobiety.
– Przeczucie –
odparła krótko, wpatrzona w telewizor niczym zaklęta.
– Ale… - Detektyw
zamilkł. Za dobrze wiedział, że może zaufać byłej partnerce i powierzyć jej to
zadanie. Ona miała dar, z którym on – zwyczajny śmiertelnik – nie odważyłby się
igrać. Machnął ręką i odprężył się, luźno opierając łokcie na oparciach
głębokiego fotela. Próbował skupić uwagę na mijających z dużą prędkością
scenach, lecz jego oczy mimowolnie wędrowały w kierunku Meredith…
– „Bóg jest miłością jedyną mą, trzyma mnie za rękę i
koi mój strach, pragnę służyć Mu i dzielnie w wierze trwać…” – śpiewał melodyjnym
głosem duchowny, uderzając kostką o struny gitary klasycznej. Wpatrzone w niego
dzieci próbowały powtarzać zwrotki za nim, klaszcząc rytmicznie. Ojciec Victor
był nieszczególnym człowiekiem po trzydziestce, odziany w czerń. Miejsce pod
krtanią zdobiła wetknięta w kołnierzyk swetra koloratka. Najbliżej jego kolan
siedziała po turecku Danielle. To ją najczęściej obdarzał uśmiechem…
Meredith obeszła
szklaną ławę, niemal strącając z blatu gustowną tacę. Uklękła blisko ekranu,
rozchylając nieznacznie usta. Musiała znaleźć odpowiedź. Czuła, że znajduje się
blisko, a program był tropem.
– Co dokładnie
mówił Whentley o drugim przestępcy? – zapytała cicho, mokrym od potu palcem wciskając
guzik z dwoma pionowymi kreskami.
– Streściłem ci w
drodze – odrzekł Rick. – Powtórzyć?
– Tę część z
programem. On widział ją tam…
– Tak. Spodobała mu
się, tak powiedział Ben.
– …ale ja nie
widziałam go w wizjach o Danielle lub Clementine. Mała Ruth również go nie
pokazywała. Dlaczego? – Meredith opadła na puszysty dywan, zakłopotana.
Rick potarł
kłykciami policzki i pokręcił głową z rezygnacją. Nagle jednak pochwycił jedną
myśl z tysiąca, jakie przepływały w owym momencie przez jego umysł.
– Wspominał, że
robi zdjęcia i udostępnia innym pedofilom. Może… może działał w ukryciu i wcale
nie pokazywał się dziewczynkom? Albo…
– Czekał, aż będą
martwe – szepnęła Meredith. Gałki oczne kobiety niepokojąco uniosły się ku
górze. Świat zawirował i począł odpływać… Straciła przytomność.
*
Miła pani z maską Myszki Miki wysoko wiąże moje włosy
jedwabną, fioletową wstążeczką. Widzę ją w odbiciu lustra otoczonego ramą ze świateł.
Mówi, abym się nie denerwowała i potraktowała to jak zabawę, ale zaraz zdaje
sobie świadomość z faktu, że jestem tu już po raz trzeci i nie czuję już tremy.
Dyndam w powietrzu nóżkami, bo siedzę na dużym krześle. Niestety muszę zejść; trzeba
przygotować jeszcze Sebastiana, Lily i Wendy. Wszyscy obecni ludzie mają twarze
słynnych postaci bajkowych. Wszyscy oprócz ojca Victora, który wzywa mnie
przyjacielskim gestem dłoni. Mijam Kaczora Donalda, ustawiającego kamery oraz
biegającą w tę i we w tę Atomówkę, a gdy docieram do ojca, ten bierze mnie pod
pachy i sadza na kolanie. Darzy mnie sympatią, bo jestem najstarszym dzieckiem
z grupy i najbardziej rozumiem Boga. Lubię go. Poświęca mi więcej uwagi niż
tatuś.
– Lubisz, jak gram na gitarze? – pyta cicho.
Grzecznie potakuję.
– Tak czy nie, Danielle? – pochyla się. Nie podoba mi
się to, że czuję na skórze jego oddech. Wyginam się w tył.
– Tak lub nie. Powiedz.
– Tak! – Chcę zeskoczyć i pobiec do innych dziewczynek,
ale ojciec mocno mnie obejmuje.
– Twoje włosy ślicznie pachną… – mówi powoli. – Dużo bym
dał, żeby je wąchać każdego dnia – dodaje.
– Mam już domek.
– Oczywiście, że masz – śmieje się Victor. – Niestety
mam wrażenie, że już wkrótce spotkamy się ponownie. Będzie dużo, dużo zabawy…
*
Meredith otworzyła
oczy i natychmiast przytknęła wargi do podsuniętej jej szklanki z wodą.
Łapczywie wypiła chłodną ciecz, dopiero potem zdołała się przyjrzeć pytającym
spojrzeniom państwa Mewes. Zmartwiony Rick pomógł jej wstać.
– Chcieliśmy wezwać
karetkę, ale pan detektyw się nie zgodził… – powiedziała Gabrielle.
– To normalne –
sprostowała Meredith, przecierając wilgotnym ręcznikiem czoło i brodę. –
Przepraszam, czasem tak już jest. W każdym razie dziękujemy za możliwość
przejrzenia tych materiałów. – Zerknęła znacząco na Ricka, by podjął grę.
– Tak, będziemy
wychodzić. Dziękujemy za pomoc i poczęstunek.
– Na pewno dobrze
się pani czuje? To choroba? – dopytywał Tom.
– Nie do końca, ale
nic mi nie jest. Czasem tak bywa – powtórzyła, wdzięczna za troskę obcych ludzi.
Gdyby tylko wiedzieli, że przez kilka minut znalazła się w skórze ich córki… Z
pewnością nie uwierzyliby i na dodatek zagrozili sądem. Tuż po opuszczeniu domu
telefon Ricka rozdzwonił się. Mężczyzna zbiegł z kamiennej werandy i odebrał,
natomiast Meredith została złapana przez Gabrielle, która pragnęła pożegnać
nietypowych gości.
– Pani naprawdę ma
dar, racja? – zapytała, przyciskając dłoń do gardła. W modrych, pełnych łez
oczach rudowłosa odnalazła tylko tęsknotę i szczerość. – Po śmierci mojej Dany
zaczęłam interesować się… tym drugim światem, ale w ukryciu przed Tomem. On nie
rozumie. Czy mogłaby pani, zanim odejdzie, pójść na górę do pokoiku i…
Meredith,
przełamując niechęć przed fizyczną bliskością innych ludzi, ujęła dłonie
Gabrielle i mocno uścisnęła.
– To nie jest
potrzebne – wytłumaczyła cicho i łagodnie. – Wiem, że Danielle jest bezpieczna.
I…
„Powiedz mojemu tatusiowi i mamusi, że jestem
szczęśliwa. Będę mówić więcej.”
– …obiecała, że
będzie mówić więcej. Gdzieś w niebie – dokończyła. – Do widzenia.
– Dziękuję ci.
Dziękuję.
Meredith zeszła ze
stopni z poczuciem, że choć dała załamanej matce nadzieję, to i tak wkrótce ta znów
przeżyje szok. Państwu Mewes pękną serca, gdy dowiedzą się z mediów, że sami
podetknęli – nieświadomie, bo nieświadomie – swe dziecko pod nos ukrytego,
sprytnego pedofila.
Znalazłszy się przy
samochodzie, Rick akurat zakańczał rozmowę. Miał bardzo nietęgą minę.
– Do Charlesa
dzwoniła psycholożka z aresztu, gdzie przebywał Whentley. Próbował popełnić
samobójstwo. Uderzał głową o ścianę, dopóki nie dostał krwotoku. Strażnicy
szybko go powstrzymali, ale teraz znajduje się w ciężkim stanie w szpitalu z obrzękiem
mózgu. Jeśli przeżyje… o ile przeżyje – uściślił – nie powróci do dawnej
sprawności.
Meredith zadrżała,
wyobrażając sobie siedzącego przy łóżku szpitalnym frusta, wyjątkowo zadowolonego
z krytycznej sytuacji i dzielącego nienawiść między Bena a… ojca Victora. Bestii.
– Co to oznacza dla
ciebie? – spytała.
– Na razie nie
wiem. Powiedz, co widziałaś.
– Opowiem ci w
czasie jazdy. Musimy natychmiast zdobyć dane drugiego oprawcy.
*
„Ojciec”
Victor w rzeczywistości wcale nie był duchownym, a podstawionym człowiekiem,
który chwytał się najrozmaitszych zajęć, zaś muzyczne talenty stanowiły
ułatwienie wstępu do miejsca, skąd mógłby cieszyć oko bliskością nieletnich i
wypatrywać nowych ofiar dla innych potworów. Był dewiantem, gwałcicielem i
psychopatą, czyli kimś, kto zasługiwał na najwyższy wymiar kary. Ujęty przez
policję, odmiennie niż Whentley, wypierał się wszystkich czynów, jednak dowody
znalezione w jego mieszkaniu były decydujące – płyty z setką tysięcy zdjęć
wykonanych dzieciom, profesjonalny sprzęt fotograficzny i, co najważniejsze,
kontakty do kilkunastu stałych klientów. Dzięki temu złapano wielu z pozoru
zwyczajnych osób, po godzinach umilających sobie życie nieludzkim hobby. Jacqueline odnaleziono całą i zdrową, choć
zaniedbaną i przerażoną. Od razu dostała się pod skrzydła opieki medycznej. Ben
zmarł, unikając tym samym sprawiedliwości i kary za to, czego się dopuścił
wobec niewinnych.
*
Kilka dni później
Meredith z dobroci serca postanowiła odwiedzić pannę Morgan. Nastolatka nie
miała rodziny, zaś pracownicy Domu Dziecka niespecjalnie interesowali się
podopieczną, chcąc za wszelką cenę uniknąć rozgłosu na temat zaniedbywania
placówki. Do sali dziewczyny udała się z siatką wypełnioną słodyczami, owocami
oraz dwoma kartonami soków pod pachą. Była odrobinę podenerwowana tym
spotkaniem, ale przede wszystkim ciekawa, jak radzi sobie Jacqueline.
Dotychczas widziała ją na kilku zaledwie fotografiach, ale i tak szokiem było
ujrzeć na łóżku nad wyraz dojrzałą fizycznie dziewczynkę o latynoskiej urodzie
oraz odrobinę dziecinnej buzi. Siedziała, oparta o poduszkę i czytała polityczny
magazyn. Uraczyła Meredith znudzonym spojrzeniem i powiedziała:
– Patricia poszła
do toalety, ale możesz zaczekać.
Po czym powróciła
do lektury. „Niezły początek” pomyślała pani Dawn, wsuwając się do środka
pomieszczenia i zamykając drzwi.
– Właściwie to
przyszłam do ciebie. Przyniosłam trochę smakołyków – oznajmiła, kładąc dobroci na
pustej etażerce. – I mam coś jeszcze – dodała, wyciągając zza pleców okrągły,
żółty balonik.
Brązowe oczy
Jacqueline rozbłysły. Odrzuciła na bok gazetę i z zaskoczeniem zaczęła
przyglądać się niespodziewanym prezentom. Wzięła również balonik.
– Mam już dwanaście
lat… – mruknęła niepewnie. – Balony są dla maluszków.
– Ale ten jest
specjalny – odparła Meredith, siadając na pobliskim krzesełku. – Odwróć go i
przeczytaj napis.
Jacqueline
spojrzała na gościa, ale skinęła ochoczo.
– „Uśmiechnij się”.
– Jej pełne usta rozciągnął delikatny półuśmiech. – Dziękuję. Do tej pory nic
od nikogo nie dostałam. Jesteś kolejnym psychiatrą? – zapytała z obawą.
– Nie… Powiedzmy,
że współpracuję z policją i pomagałam odnaleźć cię. Mam na imię Meredith –
odparła łagodnie.
Nastolatka spuściła
wzrok.
– Aha. Więc pewnie
widzimy się pierwszy i ostatni raz… – westchnęła.
– Dlaczego? Jeśli
masz ochotę, z chęcią cię jeszcze odwiedzę. Pracuję w bibliotece, przyniosę ci
kiedyś jakieś książki, bo widzę, że lubisz czytać – zaproponowała, zadziwiona
faktem, że z miejsca poczuła sympatię do Jacqueline, która rzekomo była „problematyczną
dziewuchą bez kultury osobistej”.
– Mają mnie
przenieść do zupełnie innej części Chicago albo do innego miasta. Dyrektor
sierocińca już to potwierdził. Teraz szanse adopcji i tak spadły do zera przez
złe opinie i porwanie. Nikt nie chce takiego kogoś…
Meredith ze
zrozumieniem pokiwała głową. Coraz mocniej współczuła Jacqueline, a
jednocześnie zaskakiwała ją siła ducha dziewczyny. O traumatycznym przeżyciu
mówiła w taki sposób, jakby nigdy się ono nie zdarzyło. Odgarnęła rude pasma do
tyłu.
– Wiesz co?
Zostawmy ten temat i chodźmy na spacer. Jest piękna pogoda.
Jacqueline zerknęła
podejrzliwie na kobietę, lecz po chwili wyszczerzyła zęby.
– Wezmę słodycze,
mają tutaj naprawdę ohydne jedzenie. Nie wiem tylko, czy się zgodzą, abym
wyszła…
– Nie martw się,
rozmawiałam już z kim trzeba. Wzięłam też kawałek suchego chleba. Może
nakarmisz kaczki? Kilka pływa po oczku wodnym przy szpitalu…
I tak oto los
złączył dwie samotne dusze, jak się później okazało, nierozerwalnie. Danielle i
Ruth spoczywały w spokoju, proces kata zakończył się wyrokiem dożywocia, a Rick
świętował pozytywny finał sprawy i przydzielenie wysokiego odszkodowania
rodzinom ofiar. Choć na moment z mroku wydobyła się iskra sprawiedliwości, bo
niby wszystko było już w porządku…
...ale nie
całkowicie…
Chicago, początek maja 2010
_ _ _
Pierwsza, przeczytam pewnie jutro <3333
OdpowiedzUsuńKocham! <3
UsuńI przepraszam, że dzisiaj nie weszłam na gadu, ale dopracowywałam rozdział! :(
Przeczytałam ^^. Naprawdę świetnie wyszedł, cieszę się, że w końcu coś opublikowałaś :). W sumie troszkę tak dziwnie, że to już koniec sprawy, ale bardzo ciekawią mnie także kolejne. Ta i tak się rozrosła na pięć odcinków :).
UsuńNaprawdę szkoda, że Meredith nie wybrała się na wymarzone studia i zamiast zajmować się czymś ciekawszym, wiedzie nudne życie w bibliotece. Ale z drugiej strony, dzięki temu pewnie mniej się styka z nieszczęściami i zagubionymi duszami, więc może wyjdzie jej to na dobre? I tak jest bardzo silna i dobrze się trzyma, mimo tak ogromnego obciążenia jakim jest jej dar, ale gdyby miała jeszcze więcej trudnych przypadków... Bo przecież gdyby na codzień stykała się z takimi tragediami, mogłyby już jej się mieszać te wszystkie duchy i ich problemy.
Znowu przewinął się w tle motyw utraconego dziecka, naprawdę jestem ciekawa, o co w tym chodziło. Kobieta ewidentnie ma za sobą przykrą przeszłość, dobrze jednak, że sobie z tym radzi, i kto wie, może wróci do Ricka? Mam wrażenie, że nadal jej na nim zależy, że nadal go kocha.
W sumie to przykre, że rodzice Danielle sami nieświadomie wepchnęli ją w łapy zboczeńca. Pewnie nie przypuszczaliby, że udział w programie może się tak skończyć. Niestety jednak zboczeńcy są i tylko czyhają na takie niewinne ofiary. To naprawdę okropny facet (zwłaszcza, że ja nie znoszę księży, ten co prawda nim nie jest, ale sam fakt), dobrze, że go znaleźli i że poniósł konsekwencje. Faktycznie zakończenie bez jakichś wielkich fajerwerków, spodziewałam się jakiegoś naprawdę groźnego typa, który narobi jeszcze masę problemów przy poszukiwaniach go, ale przynajmniej miałam pewien element zaskoczenia, no i uważam, że naprawdę zgrabnie ci wyszła ta sprawa.
Fajnie, że Meredith postanowiła odwiedzić tę dziewczynkę. Jacqueline z początku była dość opryskliwa, ale pewnie jej przykro, że jest taka samotna i nikt do niej nie przychodzi, ale tak naprawdę pewnie cieszyła się, że Mer do niej przyszła i okazała jej trochę serca i uwagi. Będziesz jeszcze kontynuować ich wątek? W sumie byłoby fajnie, gdyby dalej miały jakiś kontakt, bo mam wrażenie, że dla obydwóch mogłoby to być dobre.
Rozdział był naprawdę świetny <333. Tyle tu opisów! I wcale nie był jakiś strasznie długi, przeczytałam go bardzo szybko, bo masz płynny, przyjemny styl i ogólnie lubię jakieś tam dochodzenia itp. Wgl robiłaś jakiś research, żeby wiedzieć, jak to dokładnie wygląda, czy opierasz się raczej na wiedzy z innych książek bądź filmów? W każdym razie, efekt moim zdaniem bardzo wiarygodny ^^.
Kolejny przypadek nie będzie już typowo kryminalny, ale o szczegółach dowiesz się już z samej treści, bo teraz pewnie za dużo bym zdradziła i lipton. Szkoda Meredith na bibliotekarkę, ale ma dopiero 29 lat, może jeszcze jej zawód zmienię. Nawet Alyson z "Medium" ukończyła studia prawnicze grubo po trzydziestce, więc jest dla niej szansa. Ale na razie jeszcze pobędzie sobie tą bibliotekarką. Z czasem zobaczysz, że wokół niej jest bardzo dużo duchów, ale fizycznie nie jest w stanie pomóc każdemu. Zresztą taka Meredith jest jedna na milion, a kiedy umrze i nie będzie już na świecie nikogo z takim darem? Historia Evana będzie opisana w przyszłości, na razie nie chcę rzucać wszystkiego na tacę, z czasem będzie więcej zawiłości i pojedynczych historyjek, wpasowanych gdzieś między Przypadkami. Też myślę, że oboje nadal się kochają. Śmierć dziecka póki co ich poróżniła, ale miłość to jednak miłość. Prawdę mówiąc, ten program był natchnieniem z życia realnego. Spójrzmy nawet na takie małe miss, które się prężą przed kamerami w fikuśnych strojach... A potem płacz matek, że ktoś wykorzystał ich dziecko. Trochę już mi się nie chciało tej sprawy przeciągać, dlatego zakończenie takie szybkie i bez polotu, niemniej jednak czasem we wspominkach będzie się jeszcze pojawiać ten typ i zaplanowałam coś specjalnego dla Jacqueline. I musisz przyznać, że facet był bardzo cwany, śpiewając co rano o Bogu i jego miłości, a nocami handlując dziecięcą pornografią i szukając łatwych ofiar. Specjalnych poszukiwań nie robiłam, raczej improwizuję i opieram się na tym, co widzę w filmach i serialach ;D Dziękuję za opinię ;*
UsuńBrakowało mi Twojego stylu i czytania opowiadania.
OdpowiedzUsuńW sumie nie wiem czy ten przypadek się już zakończył, bo z Tobą nic nie wiadomo, hah! :D
Biedni rodzice Danielle. Nie spodziewali się, że wysyłając dziecko do programu dziecięcego, mogą ją stracić. Pedofilia to ciężki temat i do rozmów, a do pisania to pewnie jeszcze cięższy. Ale zgrabnie to wszystko opisałaś. Ksiądz, pf.
Jestem ciekawa jak rozwinie się relacja Mer i Ricka. Czy uczucie, które zapewne nigdy nie zgasło, odżyje?
Pozdrawiam i całuję mocno :*
To samo mogłabym powiedzieć o Tobie, że również brakuje mi Twojego stylu i opowiadania, więc lepiej weź się szybko do pisania ;D No właśnie taki pseudo "ksiądz", stworzony na potrzeby programu, który swoją drogą pewnie zbankrutował przez podstawianie fałszywego duchownego. Rodzice Danielle mogli już tylko pluć sobie w brody, córki nie odzyskają... Przed Meredith i Rickiem jeszcze długa droga, w ich życiach pojawią się jeszcze inne osoby, które pewnie namieszają :) Całuję ;*
UsuńW wątkach fabularnych lubię, gdy przychodzi ktoś, kto miesza, więc nie mogę się doczekać <3.
UsuńPostaram się niedługo sklecić rozdział. Na razie mam problemy z brakiem czasu, weny, motywacji : p
Mnie to właściwie denerwuje, ale to jest potrzebne czasem do rozkręcenia akcji ;D
UsuńJestem ^^
OdpowiedzUsuńżycie gliny wbrew pozorom jest całkiem fajne, nie licząc oczywiście zagrożenia, które czycha na ciebie na każdym rogu. Człowiek ma przynajmniej pewność, że robi coś, dla dobra innych, dlatego też, nie dziwię się Meredith, że zdecydowała się pomagać policji. Może uratować wiele istnień, niekoniecznie korzystając ze swojego daru, szkoda że nie wyjechała na te studia, jednak sądzę, że praca w policji nie byłaby dla niej do końca dobra. Z tekstu wywnioskowałam, że Mer zajmuje się jedynie pojedynczymi przypadkami, co i tak jest ponad jej możliwości, gdyby przyszło jej jeszcze kilka innych, to biedna dziewczyna na pewno by zwariowała, mimo iż ma naprawdę silną psychikę i musi mierzyć się z wieloma problemami.
Gdybym pokazała ten tekst mojej koleżance, pewnie nieźle by się uśmiała - nigdy nie miała zaufania do księży (nie zmienia tego nawet fakt, że gwałciciel okazał się nim nie być!) chyba właśnie czytając i oglądając tego rodzaju filmy czy książki, człowiek uświadamia sobie jak bardzo ten problem jest duży, a dzieci takie jak Danielle nie mają do kogo zwrócić się o pomoc... są naiwne, mają zaufanie do każdego, nie wiedzą, że ktoś może je skrzywdzić lub zawieść... życzę mu żeby zgnił w więzieniu -,-
Z miejsca polubiłam również Jacqueline ^^ Dziewczynka ma charakterek przez co trochę trudno do niej dotrzeć, w końcu tak wiele przeżyła... zrobiło mi się trochę przykro, kiedy dowiedziałam się, że nie ma szans na adopcję...
Podziwiam Cię za to, że zdecydowałaś się opisać tak ciężki i trudny temat... w ogóle, ostatnio strasznie polubiłam twój styl ^^
Pozdrawiam;*
Ja jestem ciekawa, czy w rzeczywistości też jest takie fajne jak w filmie czy w opowiadaniu, niemniej jednak zawsze amerykańskie gliny wydawały mi się spoko w porównaniu z polskimi policjantami ;D Meredith będzie działać właściwie nielegalnie, choć może z czasem jej rola przekształci się w coś w typie Allison z "Medium" i wtedy będzie mogła mieć większe pole do popisu i więcej styczności z Rickiem. Meredith właśnie teraz chciałaby się więcej zajmować duchami, zwłaszcza kiedy postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i wrócić do normalnego, pełnego dusz, życia. Ja tam sama mam bardzo skrajne podejście do księży, niektórzy są spoko, ale pozostała część ocieka hipokryzją. Myślę, że jeszcze w małym stopniu do tej sprawy powrócę w sezonie pierwszym ;) Jacqueline chciałabym zostawić przy Meredith, obecnie przekopuję internet w poszukiwaniu wiedzy o rodzinach zastępczych, ostatnio też oglądałam "Przypadek 39", który mnie mocno zainspirował. Dziękuję ;*
UsuńOstatnio codziennie sprawdzałam, czy czasem nie dodałaś czegoś nowego, a blogspot zapomniał mnie o tym powiadomić, więc jak tylko zobaczyłam nowość, z tym większym zapałem zabrałam się za czytanie długo wyczekiwanego i upragnionego rozdziału :) Proszę, już nigdy więcej nie każ nam tak dłuuugo czekać na nowość!
OdpowiedzUsuńCzyli moje podejrzenia po części okazały się słuszne, chociaż to nie do końca był ksiądz, a "Ojciec" Victor, który mimo wszystko coś jednak z duchownego miał. Bardzo podobał mi się cały przebieg sprawy, akcja była wyważona, ale też jej nie brakowało, a ostatni rozdział tego przypadku idealnie zamykał całą sprawę, a także zwiastował kolejne kłopoty, zwłaszcza samą końcówką.
Czyli obejrzenie programów z udziałem dziewczynki faktycznie okazało się pomocne. Że też taki potwór musiał pracować z dziećmi... Znalazł sobie idealne stanowisko, aby wyszukiwać swoje ofiary. Rodzice nawet nie podejrzewali, że posyłając dzieci do programu, jednocześnie oddają je w ręce szaleńca. Dobrze, że mężczyźnie nie udało się uniknąć kary, bo znaleziono w jego mieszkaniu kluczowe dowody. Poza tym cieszy mnie fakt, że wpadł nie tylko on, ale także wielu popaprańców z, jak to trafnie ujęłaś, nieludzkim hobby.
Współczuję Jacqueline tak traumatycznych przeżyć. Na całe szczęście Meredith postanowiła ją odwiedzić, przynosząc smakołyki i balonik, czego pewnie dziewczynka zazdrościła, gdy do innych dzieci przychodzili goście, a ona pozostawała sama. Coś mi się zdaje, że między rudowłosą a dwunastolatką rozkwitnie przyjaźń, kto wie, może nawet medium zdecyduje się zająć Jacqueline?
Hannibal <3 Choć końcówka sezonu mnie nieco nuży, początek serialu i te wszystkie sprawy (zwłaszcza ta z "aniołami") to czysty majstersztyk i oby finał sezonu nie rozczarowywał ;) Jestem bardzo ciekawa, w jakim stopniu ten serial wpłynie na Twoją twórczość, oj, chyba mogę być pewna, że mi się to spodoba.
Niecierpliwie czekam na kolejny przypadek :)
Pozdrawiam serdecznie!
Ja jestem w ogóle ciekawa, czy te powiadomienia o nowościach u mnie się regularnie wyświetlają na stronie głównej u obserwatorów... W razie czego to mogę powiadamiać o nowościach w spamie :) Co do następnego przypadku, to już go zaczęłam pisać, więc na pewno nie będzie takiej długiej przerwy między postami! Chciałam więcej akcji w tym finale, ale kiedy ujrzałam ilość stron, trochę się przeraziłam, a bardzo chciałam, żeby to już była ostatnia część. Dlatego końcówkę bardzo okroiłam, ale cieszę się, że mimo tego było dość zgrabnie :) Z pewnością ujęcie kilkunastu innych pedofilów było swego rodzaju nagrodą dla Ricka i doskonałym zwieńczeniem starań o to, aby rozwiązać sprawę. Jacqueline wymyśliłam już świetny wątek, który chciałabym rozwinąć. Okazałoby się, że dziewczynka przeżyła traumę podczas porwania i mogłoby wyjść z tego coś ciekawego, z czym Meredith musiałaby zawalczyć. Podobnie jak Ciebie, mnie również końcówka sezonu 1. odrobinę nużyła, został mi jeszcze odcinek 13 do obejrzenia. Mimo wszystko jestem tą produkcją zachwycona, zwłaszcza przez niesamowity klimat i świetnie skonstruowane postacie. Kiedy zobaczyłam Willa, momentalnie chciałam zmienić "twarz" Rickowi ;D Dziękuję za opinię, pozdrawiam serdecznie!
UsuńŚwietny rozdział! Jak zawsze z resztą. Cieszę się, że mogę to opowiadanie czytać, bo jest naprawdę niesamowite :* Słodzę Ci i słodzę, ale nie mogę inaczej się wyrazić, co do tego opowiadania ^^
OdpowiedzUsuńJa już wiedziałam... wiedziałam, że to będzie ten "ojciec" Victor, kiedy prezenter powiedział: "Następnie ojciec Victor piosenkami przekaże dzieciom słowo boże..." Przeczuwałam, że to może być on. Wiele się słyszy o tym, że księża mają mroczne sekrety i myślałam, że to będzie o tym, ale widać, że to był tylko przybrany "ojciec". Ale bestią jest i zasłużył na tą karę!
Ta scenka, kiedy matka Danielle powiedziała Meredith, że przez to, co się stało w salonie, uwierzyła, że jest życie po śmierci, bardzo mi się podobała. W sumie te sceny lubię najbardziej, co też mogłam obejrzeć w serialu "Zaklinacz dusz". Bardzo niektóre sceny mnie wzruszały i powiem nawet, że ta scenka była naprawdę imponująca ^^
Mam takie pytanko do Ciebie. Czy "Gryfonka na topie" jest jeszcze przez Ciebie pisana? Możesz mi odpowiedzieć na gg, jeśli będzie Ci tak wygodniej ^^
Czekam na kolejny przypadek bardzo niecierpliwie :)
Pozdrawiam :*
Dziękuję Ci, kochana :* Nie dziwię Ci się, że się domyślałaś, bo akurat specjalnie zaakcentowałam tę postać. I tak, sprytna bestyjka z całą słusznością zasłużyła na karę, oby tylko się nie wymigała od sprawiedliwości jak Whentley... Pani Mewes po śmierci córki zainteresowała się w ogóle sferą pozazmysłową, choć w ukryciu przed dość zaborczym mężem, który wierzy tylko w to, co widzi. Też mi się podoba ta scena i masz rację, w "Zaklinaczce" było dużo tego typu wzruszających wątków ;3
UsuńCo do Gryfonki, wkrótce będzie reaktywowana i rozpoczęta od nowa! Pozdrawiam ;*
Chciałabym zacząć czytać Gryfonkę, bo teraz mam wakacje i czas, ale jak zamierzasz pisać od nowa, to poczekam na nowość ^^
UsuńNiebawem ukaże się prolog do nowszej wersji, ale tak naprawdę to będzie to samo, tylko że ulepszone. Ale jasne, poczekaj na nowość :)
UsuńNaprawdę oczekiwałam wiele akcji w tym rozdziale. Jeżeli Meredith odkryła kim jest morderca podejrzewałam, że zakończenie całej sprawy potrwa chociażby jeszcze jeden rozdział. A tak to nie wiemy nawet jak dorwali tego całego Victora. Jednak z drugiej strony skupiałaś się na innych wątkach, które były istotniejsze, np. sama końcówka. Meredith może naprawdę wiele dla tej dziewczyny zrobić.
OdpowiedzUsuńO kurczę, nie wiem, co napisać.
Zastanawia mnie wątek miłosny między Meredith i Rickiem. Rozwija się powoli i zastanawiam się, kiedy nareszcie do czegoś dojdzie. Plusem jest to, że kiedyś już ze sobą byli. Nadal zastanawia mnie, co się dokładnie stało.
I ten człowiek. Na samym początku myślałam, że to naprawdę ksiądz. Jednak to byłby naprawdę kontrowersyjny moment. Nie zniosłabym, gdyby to ksiądz mógłby być tym pedofilem. Takie rozwiązanie byłoby schematyczne.
Ale rozdział ogólnie mi się podobał. Naprawdę świetnie piszesz. Zazdroszczę, że ja nie potrafię tak dobrze pisać opisów jak ty. U ciebie wszystko współgra, jest spójne.
Dodatkowo masz genialny pomysł. A skoro Meredith ma wiele do zaoferowania jako bohaterka... Nie mogę się doczekać. Kim jest tak aktorka/modelka, której zdjęcia użyłaś do zakładki bohaterowie?
Pozdrawiam najmocniej.
Sama chciałam tu umieścić więcej akcji, ale podczas pisania zeszłam nieco "na bok" i skupiłam się na innych rzeczach, choć oczywiście zostawiłam sprawę uchwycenia mordercy na piedestale, streszczając późniejsze wydarzenia. Myślę, że to już kwestia Waszej wyobraźni, jak doszło do ujęcia sprawcy, ale zdobycie czyjegoś mienia/adresu na pewno nie należało do trudniejszych czynności :) Meredith i Rick z pewnością będą kiedyś razem, ale na razie nie będę im ułatwiać życia, dlatego może być trochę dramatycznie i niektórym pewnie nie będzie to w smak... Obiecuję, że uniknę ckliwości i pseudo romantyczności. Będzie naturalnie i prosto, jak w życiu realnym. Tak, wolałam uniknąć kontrowersji, nie chciałam dolewać oliwy do ognia, dlatego stworzyłam kogoś, kto się po prostu pod księdza podszywał, aby mieć możliwość uczestniczenia w takim dziecięcym programie i "edukować" młodzież. Bardzo dziękuję Ci za szczerą opinię ;* A modelka nazywa się Cintia Dicker :) Pozdrawiam!
UsuńI całe szczęście.
UsuńWłaściwie to moja wyobraźnia zadziałała już po fakcie i wyobraziłam sobie, co powiedziała mu Meredith w samochodzie. I jak zareagował.
Nie muszą być szybko razem. Zbudujesz tym napięcie i wszyscy będziemy się wściekać ;d Ale co tam.
Wiedziałam, że gdzieś słyszałam to nazwisko. Sama miałam kiedyś tę modelkę w szablonie i bardzo mi pasowała.
Cintia się świetnie nadaje do ról różnych bohaterek, teraz jest już starsza, ale jej zdjęcia sprzed lat pasują chociażby do takiej Ginny Weasley. W sumie postaram się zadbać o szczegóły w późniejszych rozdziałach, aby wszystko było jasne :)
UsuńWpadłam na Twojego bloga przypadkowo, przeglądając różne, inne blogi i bardzo się cieszę, że go znalazłam. :) Fabuła jest naprawdę interesująca, jeszcze nigdy nie czytałam opowiadania w internecie o takiej tematyce. Nie wciągnęła mnie jakoś super mocno, ale na tyle wystarczająco, żeby przeczytać resztę rozdziałów. Kilka razy rzuciły mi się w oczy błędy gramatyczne, ale na to można przymknąć oko. W każdym razie chciałam napisać, że masz zgrabny, przyjemny styl, który sprawił, że bardzo fajnie czytało mi się te dwa rozdziały. Oczywiście mogłabym skomentować po przeczytaniu pozostałych, ale kto by tam wytrzymał. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
No tak, fabuła jest taka, że albo się spodoba, albo nie wciągnie i tyle :) Tym bardziej, iż w duchy nie wszyscy wierzą i dużo osób wyśmiewa ten temat lub omija szerokim łukiem. Mimo to cieszę się, że akurat Ty tutaj wpadłaś i zostałaś, bardzo dziękuję za miła opinię :)
Usuń„Dzięki temu złapano wielu z pozoru zwyczajnych osób, po godzinach umilających sobie życie nieludzkim hobby.” – „wiele”
OdpowiedzUsuńArs Moriendi w końcu wzięła się w garść i powolutku zaczyna nadrabiać zaległości. Ehh, przepraszam, że tak długo czekałaś.
No, rzeczywiście dużo akcji nie było, ale to nie ma znaczenia, ponieważ doskonale nadrabiasz sposobem, w jaki ujmujesz treść w słowa.Jest bardzo bogata. Co prawda ja kocham wręcz sytuacje, gdzie policjanci wpadają do domów i zabierają zbrodniarzy i tego mi tutaj – niestety – brakło, ale wybaczam, bo medium. No bez przesady, ona jest ważniejsza, aniżeli jacyś tam gliniarze, hehe xd Ale nie miała dzisiaj zbyt wiele do powiedzenia. Tak czy inaczej zaskoczyło mnie to, jak odwróciłaś całą tę sprawę.
Jejku, ojciec Victor… No, tak. Kto podejrzewałby „księdza”? Przecież jego zadaniem jest być blisko ze swoimi „owieczkami”. Tyle, że on był jednak zbyt blisko… Tak czy inaczej idzie CI to na wielki plus. Bo, naprawdę, niełatwo mnie zaskoczyć, a Tobie się udało. Takiego zakończenia tej sprawy się nie spodziewałam ;) I to bardzo dobrze, bo wiem, czego spodziewać się po następnej części. I jeszcze piszesz, że „Hannibal” Ci inspiracji dodaje? Kurcze, to ja będę czekać z zapartym tchem! Uwielbiam „Hannibala”, więc wiedz, że będę bardzo krytyczna i wymagająca!!! :D
Tak ogólnie to jak na zakończenie jednak jak dla mnie zbyt spokojny rozdział, ale przecież nie może ciągle się coś dziać. Tak czy inaczej mam nadzieję, że z tym Hannibalem to zaserwujesz ogromną dawkę emocji! A wiem, że jesteś do tego zdolna, ponieważ znam już poniekąd Twoje umiejętności! ^^
Dziękuję za bogatą opinię! :) Fakt, akcja jakoś nie chciała mnie się trzymać podczas pisania tego rozdziału, dlatego nie wyszło aż tak super. Ale próbuję czasem nadrabiać opisami i szczegółami, jakie wplatam w akcję :D Właściwie mogłam zawrzeć to ujęcie sprawcy, choć obiecuję, że przy wątku Jacqueline jeszcze się pojawi ta sprawa. Inspiracja Hannibalem wyniknie dopiero w późniejszych rozdziałach, kiedy zrobi się trochę mroczniej :) Ale serial jest czystym geniuszem, dlatego bardzo mnie pobudził do wymyślenia następnych przypadków. Pozdrawiam ;*
UsuńFu, ostateczny oprawca wydaje się typowym obleśnym starym dziadem o porządnych odchyłach psychicznych. Może akcji nie było, ale czytało się bez zastrzeżeń, bardzo się wciągnęłam :) Mam dziwne wrażenie, że Mer może za bardzo związać się z dziewczynką z sierocińca i chcieć ją adoptować, a mając na uwadze to, że sama straciła kiedyś dziecko i bardzo tego żałuje, jest prawdopodobnym, że będzie chciała zapełnić to puste miejsce w jej życiu, chociaż kto wie :) Zakończyło się happy endem, chociaż końcówka sieje lekki niepokój, ale jak tu się nie radować, kiedy pedofil w więzieniu siedzi? :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cieszę się, że czytało Ci się dobrze :) Hm, Meredith może chcieć zaadaptować dziewczynkę, a już na pewno zaopiekować się nią do czasu, kiedy ta dorośnie i weźmie życie we własne ręce. Póki co Jacq potrzebuje bliskości, a takiej dostarcza jej Meredith. A pedofil będzie jeszcze ją prześladować w snach ;) Pozdrawiam!
UsuńAch. Cudnie, chociaż mam jedno małe "ale". Jacqueline troszkę za poważnie się zachowywała, jak na 12 lat - mam brata 13letniego, więc wiem, jakie 12latki potrafią być... No, ale to tylko bardzo małe "ale". Ogólnie mi się podobało. Mam wrażenie, że Mer adoptuje Jacqueline :P
OdpowiedzUsuńBo chłopcy są inni od dziewczynek... A poza tym Jacqueline jest butna, pyskata i bezpośrednia, toteż nie może się zachowywać jak nieśmiała, sepleniąca się trzylatka :) Myślę, że jej kwestie oddałam całkiem realnie, w końcu w tym wieku człowiek jest już ukształtowany trochę ;P
UsuńUwielbiam Twój styl i to opowiadanie. Jest tak perfekcyjnie dopracowane, że aż miło się czyta. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Jak już mówiłam - bardzo Cię za to podziwiam, ponieważ sama popełniam pełno błędów logicznych i nie umiem się wyzbyć tego nawyku.
OdpowiedzUsuńPrzeraża mnie fakt, że czasem człowieka zaczyna się doceniać dopiero po jego śmierci. Rodzice zmarłej dziewczynki, jak napisałaś, wcześniej byli bardziej zainteresowani jej rodzeństwem. Ona zawsze była gdzieś z boku, odtrącona i zagubiona. Teraz jest już za późno na okazanie jej miłości.
Nawet nie wiadomo, ilu takich psychopatów jest wśród nas. Zapewne wielu. Trochę mnie przeraża ten fakt, szczerze mówiąc. Jak widać tacy potrafią się skutecznie zakamuflować. Bo w końcu kto by posądził poczciwego ojca Victora o takie czyny? Z drugiej strony nie można też popadać w paranoję i doszukiwać się w każdym człowieku jakiejś ukrytej osobowości.
Umiejętności Meredith zaczynają mnie coraz bardziej zaskakiwać. Tym razem była w ciele Danielle! To musiało być okropne. Rudowłosa nieźle się poświęca dla dobra sprawy, ponieważ to dzięki niej znaleziono przestępcę.
A i polubiłam Jacquelline (swoją drogą - ładne imię). Okropne, że jest tak poniżana przez opiekunów. Tak sobie myślę... może Meredith mogłaby ją zaadoptować? xD Wiem, za bardzo wybiegam w przyszłość ^^
Rozdział naprawdę świetny, bardzo przyjemnie się go czytało. Kocham Twój styl *.*. Już nie mogę się doczekać kolejnego przypadku. Z pewnością w napisanie go włożyłaś wiele emocji, skoro dotyczy on kogoś tak bliskiego. I musiało to być niełatwe zadanie.
Pozdrawiam ciepło!
Dziękuję za tak długi i miły komentarz ;* Popełnianie błędów logicznych niestety każdemu się zdarza, zwłaszcza kiedy dobrnie się do któregoś rozdziału i trzeba uważać, żeby zachować zgodność z poprzednimi. I sama się z tym zmagam, ostatnio zapomniałam, jaki kolor oczu ma Meredith i przypadkowo napisałam, że zielone. Na szczęście zorientowałam się i poprawiłam to zdanie :) Dlatego trzeba się śpieszyć kochać, bo nie znamy dnia ani godziny i nie mówię tu już tylko o morderstwie, tylko po prostu o śmierci bliskiej nam osoby. Zawsze trzeba pamiętać o ciepłym słowie i przyjacielskim nastawieniu, choć czasem to trudne... Pozdrawiam ;*
UsuńW ten sposób zakończyła się pierwsza sprawa. Choć do końca nie jestem przekonana czy to już koniec. Z drugiej strony znamy już oprawcę oraz datę premiery przypadku drugiego. Uznaje,że to już koniec.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się,że pedofilem jest "Ojciec" Victor. Wiedziałam,że to na pewno nie Ben, a jedynie ktoś kto pracuje w telewizji. Właśnie taki jest świat. Ludzie nie potrzebnie otaczają się stereotypami. Nikt by nie pomyślał,że bestią będzie ksiądz. Victor wierzy w Boga, a dziwne jest,że ma złe intencje.
Gołym okiem widać,że panna Mer i pan Rick nie mogą żyć bez siebie. I gdzieś tam w środku kochają się. Może kiedyś, w dalekiej przyszłości ponownie będą razem?
Często w bogatych rodzinach dzieci są zaniedbywane przez rodziców. Opiekunowie są zajęcie pracą, a przez to nie mają czasu na swoją rodzinę. Gdyby poświęcali więcej uwagi swoim pociechom nie byłoby tej tragedii. Jest minimalna szansa,ale jest...
Szkoda,że Mer nie wybrała się na wymarzone studia. Naprawdę szkoda.
Tak sobie myślę, może Mer adoptowała by Jacquelline. Byłoby wspaniale.
Ogólnie mówiąc przypadek pierwszy wyszedł ci wspaniale.Było tajemniczo, ale trochę brakowało mi akcji i krwawych scen. Jestem ciekawa kolejnego przypadku. Ciekawe o czym będzie następna sprawa...
Pozdrawiam ciepło.:*
Właściwie to był podrabiany ksiądz, w ostatnim momencie uznałam, że nie chcę wplątywać w to prawdziwych duchownych, aby nie urazić uczuć religijnych czytelników. Co do Meredith i Ricka, wszystko jest możliwe ;) I prawdopodobnie czeka na nich jeszcze coś dobrego. Niestety masz rację z tymi dziećmi. Gdyby rodzice poświęcili im więcej uwagi akurat w tym jednym momencie, z pewnością nie dochodziłoby do tragedii. Krwawe sceny będą jeszcze, bez obaw :) Nie chcę wszystkiego od razu dawać na tacy :D Pozdrawiam ;*
UsuńBardzo pozytywnie jestem zaskoczona odkryciem, iż zdolności Mer nie ograniczają się tylko i wyłącznie do widzenia duchów, ale także potrafi przewidywać przyszłe zdarzenia. Zapewne to kolejne przekleństwo dla Mer, ale jednocześnie jako postać w historii jest o wiele ciekawsza, niż typowe media. No i to wejście w spojrzenie dziewczynki... przerażające lekko.
OdpowiedzUsuńUcieszyłam się, że Victor naprawdę nie był duchownym, chybabym nie zniosła kolejnej fali księży pedofilii :)
Linne jest przesłodka, tak sobie myślę, że może Mer by ją adoptowała? Coś czuje, że tak to będzie. W końcu, zdają się obydwie doskonale rozumieć. Dobra, to chyba tyle mam do powiedzenia.
Dla mnie wcale rozdział nie zakończył się źle. Wręcz przeciwnie! Teraz niecierpliwie czekam na kolejną sprawę i jakiś rozwój uczuciowy między nią a przystojnym panem detektywem <3
Z tą przyszłością to jest różnie, Meredith bardzo rzadko doznaje tego typu objawień, częściej są to jakieś symboliczne, ciężkie do interpretacji sny, aniżeli bezpośrednie wizje. Poza tym jej dar ciągle ewoluuje i to nie jest tak, że Mer od zawsze stoi na jednym etapie :) Ciekawe zdrobnienie od Jacqueline, przez chwilę się zastanawiałam, o kogo chodzi :D Dziękuję za komentarz ;*
Usuń