W chwili, gdy Meredith śniła o dziewczynkach,
podświadomie wierząc w szczęśliwy koniec całego koszmaru kilkuletnich ofiar,
przejętych rozpaczą matek, żądnych zemsty ojców oraz tragedii niespokojnych
dusz, Rick z cichym westchnieniem przekręcał klucz w zamku drzwi swojego
apartamentu, położonego gdzieś w centrum Chicago. Wzdychał, ponieważ dla niego
był to dopiero ponury początek. Rozprawa, rozwścieczone sensacją media, sądy,
sędziowie, ława przysięgłych, konferencje prasowe… Owszem, sam detektyw nie
musiał bezpośrednio brać w tym wszystkim udziału, ale podjął akcję ratunkową i
piętno tamtego postrzału miało ciągnąć się za nim długim, czarnym cieniem przez
wiele dni.
Zamknął nowoczesne
mieszkanie od wewnątrz, dwa razy upewniając się, że nie zapomniał o żadnym
spuście. Był odważnym mężczyzną, a jednak w samotności, zwłaszcza tuż po pełnej
wrażeń dobie lub po zakończeniu śledztwa, lubił miękkie poczucie
bezpieczeństwa. Przynajmniej własne cztery ściany potrafiły uchronić go od
wpływów z zewnątrz. W tamtym momencie niósł ze sobą obszerną pustkę, w którą
wpadały wątpliwości oraz szereg pytań. Czy poszło za łatwo? Czy zdolności
Meredith, bo przecież nic nie jest idealne, nie zawiodły? Czy nie otrzymam
wkrótce nowego zgłoszenia o kolejnym zaginięciu?
Przetarł kłykciami
skronie i zdjął pantofle, zahaczając jednym czubkiem buta o piętę drugiego.
Później przeszedł do kuchni i otworzył niską, ziającą pustkami lodówkę. Za
czasów wspólnego mieszkania z panią Dawn nie musiał martwić się o coś tak
błahego jak zakupy – kobieta zawsze pilnowała zasobów każdej półki z osobna.
Tymczasem rozświetlone wnętrze mroźnej szafki Ricka było wręcz biedne: masło,
trochę wędliny, dwa słoiki konfitur od matki i skrzynka piwa. Z lekką niechęcią
chwycił za zimną szyjkę jednej z butelek, po czym udał się do niewielkiego, ale
przestronnego salonu, odznaczającego się surowym wystrojem, zdominowanym przez
metaliczne barwy. Usiadł w swoim ulubionym fotelu, odstawił piwo na stolik
obok, rozpiął koszulę wraz z guzikiem od przyciasnych, eleganckich spodni i
pochyliwszy się, ściągnął mokre od potu skarpety. Był to jego codzienny po
pracy rytuał, dzięki czemu wyciszał myśli i odprężał spięte przez wiele godzin
mięśnie. Muskając podeszwami stóp chłodnych paneli, upił łyk otwartego już
alkoholu.
Gorzka, lodowata
ciecz znacznie orzeźwiła Ricka. Rzadko pozwalał sobie na wychylenie całej
zawartości. Uzasadniał to potrzebą bycia w ciągłym przygotowaniu na akcję.
Pełnił ważną funkcję, był strażnikiem prawa, ba, niegdyś miał posadę w FBI,
więc nie mógł, zwyczajnie nie mógł się upić, jak robią to inni zwyczajni
ludzie. Czasem bardzo tego pragnął – swobodnie popaść w zapomnienie i przestać
czuć napierającą ze wszystkich stron pustkę, przestać słyszeć brzęczącą w
uszach ciszę, zagłuszającą nawet miarowe tykanie zegara. Rick snuł się po
wyzbytym z uczuć i przytulności mieszkaniu, szalejąc przez doskwierającą mu
samotność. Gdyby tylko Meredith znała targające nim emocje… czy choć przez
chwilę zawładnęłaby nią jakaś żałość? W pewnym sensie detektyw czekał, aż
nadejdzie dzień, w którym ona zaproponuje, żeby zaczęli od nowa. Nie, nie
potrafił sam przecisnąć przez gardło tych słów. Bał się odrzucenia, nie widząc
w nim perspektyw na nowe, pełne kobiet do wzięcia, życie. Może wkrótce
odważyłby się podjąć z Meredith ten temat albo chociaż poprosić, by
porozmawiali szczerze. Może wkrótce, bo obecnie… po prostu nie.
Włączył telewizor,
machinalnie naciskając guziki pilota. Niebieskawa, trupia poświata odbiornika
padła na twarz mężczyzny, czyniąc go chorobliwie bladym. Na kanale
informacyjnym nadawano powtórkę z najważniejszych bieżących wydarzeń,
zatytułowaną „Dzień z Chicago”. Puszczano akurat materiał głośnego ujęcia bestii, którą okazał się niepozorny pan
o sympatycznej, pucołowatej twarzy. Rick z uwagą przyglądał się każdemu
obrazowi, jakby szukając znaku, że to jeszcze nie koniec…
Było to tak silne
przeczucie, iż słuchając rozwlekłej wypowiedzi Charlesa Crossa, choć prokurator
nie przyczynił się do ujęcia sprawcy nawet w dwudziestu procentach, nie
zauważył w tle samego siebie, przesłoniętego miedzianą grzywą Meredith, gdy
uściskała go na oczach wielu zaaferowanych odratowaniem Clementine ludzi. Po
wielu godzinach cała euforia uleciała z detektywa, nie pozostawiając nawet
miłego ukłucia dumy. Meredith stwierdziła, że odzyskała wiarę. Ale on jakoś nie
wierzył.
Z satysfakcją
dotknął czerwonego przycisku i znów znalazł się w półmroku. Na kilka minut
przysnął i przebudził się gwałtownie, kiedy gdzieś obok rozległ się huk i
odgłos pękającego szkła. Okazało się, że zawadził ręką o butelkę z piwem.
Wkrótce światła w apartamencie mężczyzny wypełniły każdą wolną przestrzeń. Nie
przeklinał, nie był zły w żadnym calu. Zbierał półprzezroczyste odłamki do
kosza, dwukrotnie raniąc palce. Ciemna w sztucznym blasku żarówki krew mieszała
się ze złotym, drgającym na podłodze alkoholem.
*
Bestię umieszczono
w tajnym, ściśle chronionym, restrykcyjnym areszcie, przeznaczonym dla oprawców
cięższego kalibru. Tam miała oczekiwać na rozprawę i przeżywać jedne z
lżejszych momentów przed trafieniem do więzienia, gdzie nienawidzono wszelkiego
rodzaju pedofilów. Gardzono nimi bardziej niż gwałcicielami niewinnych kobiet
lub seryjnymi mordercami, którzy posiadali na koncie od kilku do
kilkudziesięciu zabójstw. Świat zdołał już ujrzeć mnóstwo twarzy oprawców,
teraz znał już prawdziwe oblicze Bena. Dołączył do czarnych, haniebnych
szeregów i był pewien, że po rychłej śmierci trafi do piekła; że odnajdzie swe
miejsce w którymś z kręgów Dantego. Siódmy albo ósmy, o ile popełnił błędu w
obliczeniach.
O tak, na
literaturze znał się znakomicie, podobnie sprawa się miała z muzyką poważną.
Cenił bardzo Mozarta oraz Beethovena, a w wieku szkolnym był laureatem
kilkunastu konkursów historycznych. Potrafił opowiedzieć o każdej bitwie wojny
secesyjnej, wymienić z pamięci szczegółowe daty oraz podać nazwiska przywódców.
Kiedyś nosił w sercu ambicje wysokie jak Andy, marzył o zwiedzeniu całego
świata, może napisaniu podróżniczej książki. Niestety w życiu coś mu się nie poukładało.
Tragiczna śmierć ojca – jedynej bliskiej osoby, dwa rozwody po dwóch niezbyt
udanych, krótkich związkach, a później tylko nudna, karkołomna praca, niedająca
żadnej możliwości rozwoju. Wrodzone wady, chorowitość, operacje, brak
jakiegokolwiek oparcia mentalnego, żałosna egzystencja.
Próbował raz
popełnić samobójstwo, ale okazał się zbyt słaby. Szukał delikatnych sposobów,
chcąc oszczędzić sobie zbyt wielu cierpień, jednak połknięcie mocnej, w mig
usypiającej trucizny przerosło go. Siedział na zamkniętym sedesie przez całe
popołudnie, przyglądając się bezbarwnej, tajemniczej substancji, zapakowanej
niezwykle starannie, jak dla cenionego klienta przystało. Ben zastanawiał się
wtedy, ile kłopotów przyniesie ten występek. Ktoś zaniepokoiłby się jego długą
nieobecnością w pracy, ktoś wykonałby kilka stosownych telefonów, ktoś
przyszedłby, a wciskając nos w drzwi, wyczułby smród rozkładającego się
truchła. Pozostawiłby kogoś z problemem kupna trumny i urządzenia pogrzebu. Na
ceremonii pożegnalnej zjawiłoby się może dziesięć osób, wliczając w to kilku
ciekawskich sąsiadów z bloku. Nie, z pewnością zasługiwał na lepsze dokonanie
żywota. Spłukał porcję cyjanowodoru w wannie. Przez wiele miesięcy podczas
kąpieli wyobrażał sobie, iż owa trucizna, która tak subtelnie wirowała kiedyś w
odpływie, jakimś cudem powróci i pomści swój los, zabijając go okrutnie.
Będąc w celi, Ben
modlił się, klęcząc pobożnie na kolanach pomimo spuchniętej, postrzelonej nogi.
Rana została starannie wyczyszczona i opatrzona, ale stale dokuczała tępym,
nieznośnym bólem. Ledwo powstrzymywał wydawanie cichych jęków, choć nie ukrywał
grymasów. Kula gwałtownie rozerwała tkankę skórną i omal nie zmiażdżyła części
kości piszczelowej. Gniewał się na policjanta, który użył na nim broni palnej.
A skoro już po takową sięgnął, czyż nie mógł celować w okolice głowy? Teraz
byłby daleko stąd, pozostawiając na ziemi nic nie warte ciało. Wtedy nie miałby
problemów z wyrzutami sumienia.
W ciemnościach
szeptem błagał Boga o wsparcie w trudnych chwilach. Prosił zażarcie o
wstawiennictwo u świętych i łaskę na Sądzie Ostatecznym. Wmawiał
nieistniejącemu rozmówcy swą niewinność. Znał doskonale biblię i każdemu człowiekowi
był w stanie opowiedzieć o dziejących się w Starym Testamencie okrucieństwach,
znacznie przewyższających rangą to, czego on dokonywał, gdy złapał w sidła
pierwszą, drugą oraz trzecią dziewczynkę. Nawet niegodziwość miała prawo bytu
na ziemi. Bóg zrozumie i uszanuje, bo pozwolił ludziom szukać sensu istnienia,
a i mordowanie niejako się zaliczało do owej kategorii. Sprawca nie liczył się
z cierpieniem, jakie spowodował, ulgę przedkładając ponad zwyczajne
człowieczeństwo, czyli mieszankę empatii, dobra oraz współczucia.
Wyprany z wszelkich
uczuć, wierzył, że czuje podwójnie.
Wcale nie
przejmował się swymi ofiarami. Obojętnie przywoływał w wyobraźni portrety
uroczych kilkulatek, będąc gdzieś poza tymi dłońmi, które wepchnęły do
niebezpiecznej komórki, udusiły, przecięły ostrzem delikatną powłokę młodego
organizmu, uwiązały niczym skazanego na porzucenie psa… Kat nie myślał o tym,
że wysłał dwie pociechy z różnych domów do piachu, a już tym bardziej nie
myślał o skrzywionej psychice Clementine. Po wyjściu ze szpitala nikt nie będzie
mógł jej skłonić, aby wyszła wieczorem „pojeździć rowerem”, natomiast za
dwadzieścia lat miała zmagać się z przykrymi wspomnieniami u lekarza i stać się
nadopiekuńczą, apodyktyczną matką. Nie, Ben o to nie dbał, pocieszony i
jednocześnie zmartwiony faktem, że jego miejsce zajmie tuzin innych oprawców.
Skończywszy gorącą
modlitwę do Boga, skulił się na pryczy w pozycji embrionalnej. Po jego okrągłej
twarzy spływały cienkie strużki bezwonnego potu. Teraz pragnął posłać myśli ku innemu
bóstwu.
– Twoja tajemnica
jest bezpieczna – powtarzał cichutko jak mantrę. – Jest bezpieczna…
*
Trzy dni później
Rick Kinney nie
zdążył nawet wypić do końca pierwszej kawy, kiedy rozdzwonił się służbowy
telefon. Oficjalny, utrzymany w wysokiej tonacji, dzwonek rozbrzmiał tak
brutalnie, że detektyw oblał się gorącym, czarnym płynem. Tym razem z jego ust
padło niecenzuralne słowo. Łypnął rozgniewanym okiem na ekran komórki. Zgrabne,
białe litery układały się w imię i nazwisko prokuratora okręgowego. Nie
przedłużając, w jedną rękę chwycił mokrą ścierkę, w drugą urządzenie i odebrał,
dławiąc przeczucie sprzed kilkudziesięciu godzin.
– Komplikacje,
Kinney, komplikacje – oznajmił Charles dość zlęknionym głosem.
– Mianowicie? –
Rick włączył tryb głośnomówiący i odłożył telefon, aby zdjąć prędko koszulkę.
– Otrzymaliśmy
zgłoszenie o kolejnym porwaniu. Na prawdopodobnym obszarze uprowadzenia
policjanci znaleźli pojedynczy wydruk z napisem – tu zaszeleściły kartki –
chwila… ach, widzę. Ten napis, posłuchaj tylko: koniec to wydarzenie, które nigdy nie nastąpi.
– Brzmi
złowieszczo. Jak groźba. Co z ofiarą? – zapytał detektyw, przymykając lekko
powieki. Jeszcze nie docierała do niego powaga sytuacji. Zazwyczaj tak właśnie
bywało: najpierw zbieranie suchych faktów, później przeżywanie i udział w
wytężonym śledztwie.
– Dwunastolatka z
domu dziecka. Ze szczegółami zapoznam cię wkrótce. Podejrzewamy, że sprawa ma
związek z Benem.
– Daj mi dziesięć
minut. Albo ciut więcej – odparł szybko Rick i rozłączył się. Nie tracił cennego
czasu. Pozostawał w stałej gotowości i wystarczyło mu pięć minut na
przyśpieszone wykonanie wszelkich porannych czynności. Wsiadłszy do samochodu,
nałożył na nos przeciwsłoneczne, ciemne okulary i uruchomił silnik. Rozmyślał w
drodze o Meredith i o tym, czy powinien poinformować ją o następnej
dziewczynce, której siłą rzeczy nie mogła dorwać bestia. Może nie powinien, póki jeszcze łudził się, że nie wpadł w
sidła swego rodzaju zrzeszenia rzezimieszków.
*
Sytuacja wyglądała
następująco: w mieszkaniu Bena nie znaleziono niczego, co świadczyłoby o
ewentualnej współpracy z osobą o podobnych preferencjach, a dyrekcja placówki
opiekuńczej pod wezwaniem Świętego Franciszka uciekała od rzetelnych odpowiedzi
na temat zaginionej Jacqueline Morgan. Opiekunowie stwierdzili, że nastolatka
sprawiała wiele problemów, dochodziło do ucieczek i częstych kłótni między nią
a innymi dziećmi. Bardzo niechętnie pokazano detektywowi teczkę z dokumentami
podopiecznej, w której Rick znalazł dzienniczek postępów dziewczyny. Niestety
nie zawarto w nim żadnych pozytywnych rzeczy, bo same negatywne. Poza tym
dowiedział się, że Jacqueline została powita przez młodą kobietę, która zrzekła
się prawa rodzicielskiego tuż po porodzie. Rick pokręcił głową ze współczuciem
i oddał akta sekretarce. Przejrzał także dość pobieżnie rzeczy osobiste
Jacqueline, lecz nie doszukał się osobistych notatek czy drobnych zapisków,
wskazujących na nawiązanie kontaktu z kimś spoza środowiska. Późnymi
popołudniami dwunastolatka samotnie bawiła się na opuszczonym boisku, tam też
widziano ją po raz ostatni. A potem rozpłynęła się w powietrzu. Jej ukochaną piłkę
koszykową odnaleziono w gęstwinach, tak samo jak pogróżkę, wetkniętą w wentyl.
Detektyw rozpatrzył wiele możliwości, włączając w nie pracowników domu dziecka.
„Tym razem nic nie będzie proste” pomyślał, jadąc w kierunku sobie tylko znanym.
Zadzwonił do Charlesa, lecz zgłosiła się poczta głosowa. Rick odchrząknął i
powiedział:
– Konkretnych
dowodów brak. Muszę wycisnąć coś z Whentley’a. Właśnie zmierzam na
przesłuchanie.
*
Meredith
przemierzała ścieżki ogromnej, uniwersyteckiej biblioteki z naręczem książek
oddanych rankiem przez kilku studentów. Prawdziwie uwielbiała zapach starych
stronic, choć rzadko przejeżdżała po nich koniuszkiem palca w obawie przed
przejęciem resztek aury lub wspomnień setek osób, które skorzystały z zawartej
w tomach wiedzy. Lata temu Meredith marzyła o pracy, gdzie mogłaby bez zbędnych
sekretów korzystać z daru, jednak drogie w utrzymaniu oraz ciężkie studia
prędko starły w pył jej nadzieje. Została bibliotekarką, jakich wiele, bo
dobrze czuła się pośród wysokich regałów, wypełnionych startymi okładkami,
encyklopediami, powieściami, tomikami poezji oraz poradnikami. Tam rzadko
ujawniały się niespokojne duchy, a jedynych stałych bywalców, silnie związanych
z uczelnią, Meredith nawet nie śmiała zaczepiać. Niektóre dusze uparcie
trzymały się stałego miejsca przez wiele lat od śmierci i odchodziły wtedy,
kiedy same zdawały sobie sprawę z tego, iż muszą opuścić ziemię.
Bywało różnie z
umarłymi i wiedza o nich rozrastała się z każdym kolejnym przypadkiem. Kobieta
najbardziej obawiała się spotkań ze szczególnie złośliwymi formami istot
nadprzyrodzonych albo duchami obrośniętymi nienawiścią i złą energią.
W dziale
przyrodniczym odłożyła ostatnią z książek. Niekiedy przez trzy dni
przetrzymywała zwrócone pozycje, a następnie przekładała je do specjalnego
wózka i przechadzała się krokiem godnym spacerowicz po bibliotece, szukając
odpowiednich półek. Zajęcie to potrafiło pochłonąć panią Dawn bez reszty,
ponieważ potrzebowała do niego jedynie bezwiednego działania, polegającego na wypatrywaniu
i dopasowywaniu elementów. Uśmiechnęła się delikatnie po przyrównaniu ksiąg do
krawędzi i otarła dłonie o czarną, elegancką spódnicę. Miała zamiar powrócić do
swego stanowiska, bo oczekiwała kilku uczniów, potrzebujących pomocy z
wybraniem tytułów do pracy zbiorowej.
Nagle dostrzegła na
posadzce szkarłatny ślad. Przystanęła w bezruchu i rozejrzała się, jednak w
pobliżu nie przebywał nikt, kto mógłby nieopatrznie nanieść czerwoną plamę.
Podeszła bliżej i przycupnęła, nabierając na opuszek odrobinę tajemniczego, przypominającego
krew płynu. Mrużąc oczy, badała wzrokiem konsystencję oraz
świeżość…
Tup tup tup.
Twarz Meredith
owionął podmuch zimnego wiatru. Wstała, drżąc pod wpływem dziwnego ukłucia
obawy. Wydawało jej się, że temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni,
a światło dzienne ustąpiło nagłemu zaciemnieniu. Podłogę ozdobił drugi pąsowy
kleks, parę metrów przed nim pojawił się następny. I następny…
Kluczyła w
labiryncie ogromnej biblioteki, wodząc spojrzeniem za ukazującymi się, krwawymi
tropami. Słyszała w głowie echo dziecięcego śmiechu, bynajmniej
nieprzepełnionego szczęściem. Zaczęła rozpaczliwie myśleć o Danielle i Ruth,
które rzekomo przeszły przez bramę do świata przeznaczonego zmarłym. Nagle, tknięta
złym przeczuciem, Meredith zatrzymała się, opierając ciało na stabilnym regale.
Otarła dłonią muśnięte zmartwieniem czoło, zastanawiając się, dlaczego tak
głupio oraz bezbrzeżnie uwierzyła snu. Czyżby entuzjazm spowodowany złapaniem
Whentley’a niesłusznie zabrał jej trzeźwość i ostrożność? Odetchnęła głęboko i,
pchnięta jakąś mistyczną siłą, wbiegła do najbardziej zacienionego zakątka
biblioteki, gdzie umieszczono mało popularny dział astrologiczny. Ostatnia
plamka krwi znikła, wsiąkając w znajdujące się na owej przestrzeni drewniane
panele.
Meredith uniosła brodę
i dostrzegła malutką twarzyczkę pomiędzy długimi, rozłożystymi liśćmi rośliny
doniczkowej. Ukryta w kącie Danielle przyglądała się rudowłosej z niepewnością,
uparcie zasłaniając ranę po straconym oku.
– Biedactwo… –
Meredith podbiegła ku dziewczynce i uklękła naprzeciwko niej, zachowując
bezpieczny dystans, bowiem nie chciała spłoszyć ducha. W sercu kobiety
kotłowała się mieszanina rozmaitych uczuć; od smutku poprzez zaskoczeniu, a skończywszy
na bezradności oraz gniewie.
– Danielle –
wyszeptała – co cię zatrzymało? – zapytała. – Śniłaś mi się, ty i Ruth, takie
piękne, radosne… myślałam, że jesteś już wśród aniołków.
Blondyneczka
podkuliła kolana pod brodę, osłaniając twarz posiniaczoną rączką. Wciąż miała
na sobie ubrania, w jakich spędziła ostatnie chwile wyjątkowo krótkiego życia.
Pojedyncza źrenica, przesłaniająca niemal całą niebieską tęczówkę, świdrowała
Meredith.
– Odpowiedz mi,
skarbie…
– Danielle jest
bezpieczna. Najlepsza jej część, czyli niewinność, powędrowała do nieba –
odpowiedziało dziecko pokornie. – Ale ja czekam.
Meredith cofnęła
się. Dopiero teraz zaczęła zauważać dziwnie drżące kontury widma oraz zło,
jakim emanowało.
– Jesteś frustem* –
stwierdziła, wytrącona z równowagi. – Pozostaniesz na ziemi, dopóki nie umrze
sprawca.
– Będę czekać na
śmierć bestii z wielką przyjemnością – odparła istota, która przybrała postać
Danielle. Uśmiechnęła się złowieszczo, odsłaniając czarną dziurę po lewej
stronie twarzy. Ten widok wzbudził w medium dreszcze, lecz nie mrugnęła ani
razu.
– To ty przekazałeś
mi wizje, prawda? Pomogłeś w odnalezieniu Clementine. – Meredith ożywiła się.
Dzięki temu spotkaniu miała pewność, że prawdziwa Danielle śpi snem spokojnym,
wobec czego zaprzestała pieszczotliwego tonu, zamieniając go na rzeczowy.
Mówiła energicznie, chcąc dowiedzieć się, czemu zawdzięcza wizytę widma.
– Poniekąd. –
Zagadkowa odpowiedź. – Przyszedłem cię ostrzec. Nie trać czasu. Bestia znów
zaatakowała. Zaginęła kolejna osoba.
– Ben Whentley
został aresztowany i obecnie przebywa… – Meredith urwała, przełykając z bólem
ślinę. Patrzyła z przerażeniem na Danielle.
– Jest ktoś
jeszcze, znacznie gorszy od niego. Nieuchwytny i straszny. Śpiesz się.
Frust stał się
półprzezroczysty i po chwili znikł, zostawiając medium same. Oszołomiona
Meredith ze świstem przecięła powietrze, biegnąc na obcasach tak szybko, jak
tylko potrafiła. Ominęła grupę czekających na nią studentów szerokim łukiem, aż
wreszcie dopadła do swojego biurka. Drżącymi palcami przekręciła w wiśniowej
szufladzie srebrny kluczyk i wydobyła telefon komórkowy, natychmiast wybierając
numer Ricka.
– Podany abonament jest tymczasowo niedostępny
– wyrecytował poważny, damski głos.
Meredith
przeczesała dłonią włosy i cisnęła urządzeniem o blat.
– Niech to szlag! –
warknęła.
_ _ _
*wkrótce stworzę nietypową encyklopedię wiedzy na temat tego, czego możecie doświadczyć w RP. Dlaczego nietypową? Ponieważ będą to zapiski z dziennika Meredith, bogatych w mnóstwo utworzonych przez nią haseł. Premiera pierwszej części już wkrótce.
PS Naprawdę uwierzyliście, że to koniec :) Ta sprawa, w ramach "odcinka pilotowego" musi pociągnąć się dłużej. Za zmyłki przepraszam, ale... Przynajmniej będziecie zaskoczeni.
PS 2 Sprawdzę wszystkie posty ponownie w długi weekend majowy. Ten trzymałam długo na dysku, ale teraz, po zakończeniu szkoły, znów nabrałam chęci do twórczości i świata blogowego.
PS 2 Sprawdzę wszystkie posty ponownie w długi weekend majowy. Ten trzymałam długo na dysku, ale teraz, po zakończeniu szkoły, znów nabrałam chęci do twórczości i świata blogowego.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz wyprzedziłam Griner, z czego ogromnie się cieszę. Nie spodziewałam się,że dziś coś opublikujesz.
UsuńGratulacje :)
UsuńGinger, nie Griner ;P
UsuńZnowu mi się nie udało. Komć pojawi się wkrótce i mam wielką nadzieję, że C. wreszcie wróci do blogosfery.
Pisałam na szybko i nawet nie zauważyłam, że z błędem.
UsuńI wreszcie dotarłam.
UsuńNie spodziewałam się że opublikujesz kolejną część pierwszego przypadku. Jestem ogromnie zaskoczona tym faktem. Gdyby im się udało poszłoby za łatwo. Mało kiedy trafiają się '' łatwe sprawy''. Najczęściej musimy się borykać z tymi trudniejszymi. Taka jest rzeczywistość.Jestem ciekawa co też będzie się kryło w encyklopedii Mer. Już nie mogę się doczekać, kiedy opublikujesz pierwszą część. Widać,że Rick kochał swoją byłą żonę i za nią tęskni. Jednak strach przed odrzuceniem przeważa. Może kiedyś zbierze się na odwaga i wyzna swoje uczucie ukochanej. Mer na pewno by go zrozumiała. Ciekawa jestem dlaczego się rozstali. Jaki mieli powód? Może kiedyś nam to ujawnisz. Jakoś nie przepadam za alkoholem i nie lubię kiedy ktoś dużo pije, ale widzę,że Rickowi jest coraz ciężej i mu wybaczę. Detektyw jest bardzo opanowany i widać, że panuje nad sytuację. Pięknie opisałaś scenkę kiedy do Kinney dzwoni telefon komórkowy. Dialogi wyszły Ci takie prawdziwe. Pozazdrościć tylko. Zauważyłam,że Ben nie jest taki zły, jakiego go przedstawiłaś na początku. Po prostu znudziło mu się stare życie i szukał jakiś atrakcji, ale do cholery mógł szukać w innym kierunku! Przez niego Clementine będzie nadopiekuńczą matką. Jakoś nie przepadam za takimi mamami.
Szkoda,że Mer nie poszła na wymarzone studia. Mimo tego nadal ma kontakty z duchami. Widmo nie jest złe, wręcz przeciwnie. Na pewno pomoże naszej medium złapać oprawcę.
Trzymam kciuki, życzę weny i pozdrawiam:*
Sama mnie nieco zainspirowałaś słowami, że spodziewałaś się, iż będzie więcej osób podejrzanych. Nie mogłam przejść obok obojętnie, uwielbiam wyzwania pisarskie. Masz rację, że poszłoby zdecydowanie za łatwo... Rick zdecydowanie jest nadal zakochany w Meredith i na pewno chciałby się z nią zejść. Ale kobieta ma pewne obawy, o których będę pisać dopiero w późniejszym etapie tego opowiadania. Rick bardzo mało pije, są to wręcz śladowe ilości. Każdy facet musi się czasem odprężyć przy piwku, tak myślę. Nie skreślam Meredith, może nadal stoi przed nią ścieżka w karierze policyjnej? Dziękuję za opinię ;*
UsuńPrzybyłam ^^.
OdpowiedzUsuńW sumie zaskoczyłaś mnie, że sprawa z Clementine nie została do końca wyjaśniona, ale to naprawdę dobrze, bo faktycznie poszło za łatwo.
Jestem ciekawa najbardziej postaci Bena. Czyja tajemnica jest bezpieczna? Podejrzewam, że tego drugiego oprawcy, ale kto nim jest? Awww, zawsze trzymasz w tej niepewności!
Danielle, a raczej frust jest przerażający. Dobre tyle, że Danielle jest wśród aniołków , tylko ta mroczna część jej została na ziemi. Awww...
Jestem ciekawa nowej postaci, dziewczynki z domu dziecka. Raczej wykluczam osoby z domu dziecka, jako oprawcę, ale kto Cię tam wie, co wymyśliłaś :D.
Całuski.
Chyba każdy był zaskoczony i każdy uważał, że poszło za łatwo. Więc musiałam pociągnąć sprawę dłużej, może to i lepiej, iż tak wyszło. Tak, Ben majaczył, ale miał na myśli drugiego oprawcę... Biedak nie sądził, że te szepty zostały zarejestrowane przez ukryty mikrofon. Frusty są intrygujące i niebezpieczne, o ich naturze trochę się rozpiszę w dzienniku stworzonym przed Meredith. Całuję ;*
UsuńSuper, że sprawa jest jednak bardziej zagmatwana niż mogłoby się to z początku wydawać, jak dla mnie możesz nas zaskakiwać takimi obrotami spraw cały czas :D
OdpowiedzUsuńPodobało mi się, że dzięki temu rozdziałowi bliżej poznaliśmy Bena, który z pozoru nie wydaje się być takim złym człowiekiem. Ma swoje zainteresowania, wierzy w Boga, a ponadto jego życie przez długi czas było jakby puste, pozbawione celu, stąd pewnie myśli samobójcze. Coś tak czuję, że w tym innym bóstwie, którego tajemnicę skrywa, odnalazł sens życia. Może wstąpił do jakiejś sekty, której zadaniem jest właśnie uprowadzanie dziewczynek? Na pewno ktoś, kto stoi za tym przedsięwzięciem ma w tym jakiś straszliwy cel i to on jest tą prawdziwą bestią, zdolną do wszystkiego. Ricka i Meredith prawdopodobnie czekają najgorsze i najbardziej mroczne chwile śledztwa.
Coraz bardziej podoba mi się również sposób, w jaki budujesz relacje byłego małżeństwa. Wszystko jest takie naturalne, spokojne, niewymuszone. Rich tęskni za rudowłosą i mam nadzieję, że kiedyś, kiedy będzie już na to gotowy, zdecyduje się jej zaproponować, aby spróbowali ponownie. Wierzę, że tym razem by im wyszło, bo wydają się być fajnie dopasowaną parą.
O, ciekawa sprawa z tym frustem i dzięki niemu Mer wie, że zagrożenie jeszcze wcale nie minęło.
Pozostaje mi czekać na encyklopedię i oczywiście kolejną część tej sprawy ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Będę się starała Was zaskakiwać jak najczęściej, zresztą tematyka opowiadania do czegoś według mnie zobowiązuje ;) I obym podołała! Bardzo chciałam się w tym rozdziale wgłębić w psychikę oprawcy, ale z takiej perspektywy, aby właśnie wydawał się on raczej człowiekiem pokrzywdzonym przez los, aniżeli mordercą bezbronnych dziewczynek. Choć jego wiara w Boga jest raczej taka "ze strachu", to pasje posiada i jest naprawdę mądrym człowiekiem, który niestety zszedł na złą drogę i zdradził własne priorytety. Dobrze kombinujesz z tą sektą, zresztą pedofile z tym mi się kojarzą... zwłaszcza, gdy działają w grupach.
UsuńRick i Meredith nie byli właściwie małżeństwem, tylko narzeczeństwem. Ale myślę, że kiedy ostatecznie ich zjednam, urządzę im ślub z prawdziwego zdarzenia ;) Jednak para, która jest ze sobą wiele lat, może niejako uchodzić za małżeństwo, tyle że bez papieru. Zgadzam się, że pasują do siebie, ale utrudnię im jeszcze życie i wprowadzę bohaterów, którzy trochę namieszają :)
Za encyklopedię biorę się już wkrótce! Całuję ;*
Jej, strasznie się cieszę, że to nie koniec! To znaczy... xD Wiem, dziwnie to brzmi, z racji tego, że w Twoim opowiadaniu pojawiają się kolejne ofiary, jednak miałam na myśli fakt, że szykujesz kolejne zwroty akcji i nowe wydarzenia.
OdpowiedzUsuńUważam, że znakomicie wykreowałaś postać Bena. Jest taki przerażająco realistyczny. W gruncie rzeczy poniekąd mi go żal. Zapewne miał wpływ na to, co robi, jednak nie do końca potrafił się kontrolować. Jego chory umysł przyćmił moralność. Być może także wydarzenia z dzieciństwa wpłynęły na jego charakter. Nie mniej jednak wspomnienie o tej postaci sprawa, że ciarki przechodzą mi po plecach. W końcu przez niego zginęły niewinne osoby... i do tego dzieci.
Dzięki Twoim opisom potrafię sobie wszystko dokładnie wyobrazić.
Skoro to nie Ben jest głównym mordercą, to kto? Przeczuwam, że jeszcze nie dałaś nam poznać tego bohatera. Trzymam kciuki z Mer i Ricka. Mam nadzieję, że oboje szybko rozwiążą tę sprawę i położą kres tym zabójstwom.
Jak zwykle genialny rozdział. Kocham Twój styl pisania :) Pozdrawiam!
Cieszę się, że jesteś kolejną osobą, która ciepło przyjęła kontynuację przypadku. I postaram się jak najczęściej zaskakiwać czytelników, postaram się, by to opowiadanie było jak najbardziej intrygujące :) Ben jest człowiekiem o wrażliwej duszy (przynajmniej: był), a wydarzenia z przeszłości jeszcze bardziej podkręciły jego psychikę w złą stronę. Z wieloma rzeczami nie potrafił sobie tak naprawdę poradzić. Niestety uczynił wiele złego, porywając dziewczynki i zabijając dwie z nich... To prawda, pojawi się jeszcze jeden mroczny oprawca i z tym pewnie będzie dość zaskakująco! Meredith i Rick byliby udanymi partnerami w pracy, może kiedyś wyślę medium na studia i zostanie tajnym agentem? Pozdrawiam!
UsuńTego się nie spodziewałam. Zaskoczyłaś mnie. Bardzo pozytywnie. To dobrze, że komplikujesz sprawy :) To dodaje... Tajemniczości i... Czegoś jeszcze, ale uciekło mi słowo, żeby to opisać :)
OdpowiedzUsuńJestem zaciekawiona i nie mogę się doczekać IV części.
Wiedziałam, że będzie zaskakująco ;3 Muszę komplikować sytuacje, inaczej opowiadanie byłoby raczej nudne; ot, jakaś tam kobieta widzi duchy i co? Zero napięcia. Więc muszę je dawkować krok po kroku. Jeszcze jedna część i koniec przypadku.
UsuńNo tak, można się było spodziewać, że nie zakończysz tego tak szybko, ale naiwnie wierzyłam w koniec śledztwa. Właściwie nie wiem, skoro uwielbiam to opowiadanie. Jest taki inne od wszystkich, które aktualnie czytam. Może dlatego, że bardzo rzadko spotyka się medium jako główną bohaterkę.
OdpowiedzUsuńNastępna bestia? Nie! Okrutny jest ten świat i tyle. Miałam nadzieję, że żadna dziewczynka już nie ucierpi na tym, co w swojej chorej wyobraźni tworzą ci ludzie. Myślałam, że na jednej osobie się skończy. Ile jeszcze dzieci w twoim opowiadaniu umrze zanim ten koszmar dla nich się skończy?
Oprócz tego widzę, że kolejny wątek również idzie do przodu. Nareszcie Rick przyznał, że chciałby na nowo być z Meredith. Tylko pojawia się pytanie, czy dlatego, że jest mu wygodnie, czy dlatego, że nadal coś do niej czuje. Ta scena w samochodzie z poprzedniego rozdziału mówi, że uczucie jeszcze do końca między nimi nie wygasło. Więc jak to będzie?
Do tego przedstawiłaś Ricka jako normalnego mężczyznę, który po skończonym dniu pracy pragnie jedynie wyciszenia, spokoju i samotności. Jednocześnie nie uważa siebie za najbardziej odważnego mężćzyznę skoro zamyka swój dom na wiele zamków w obawie, że ktoś mógłby go znaleźć. I to dobrze, ponieważ każdy kiedyś musi w swoim życiu znaleźć taki moment, w którym przestaje udawać kogoś innego. A większość mężczyzn w wydziale prawa, policji uważa, że w obliczu największego zagrożenia staną się superbohaterami. Szkoda, że to tylko bajka.
Poznanie detektywa pozwoliło mi trochę zgłębić się w jego psychikę, zobaczyć to, co wcześniej pozostawało jedynie zagadką. I muszę przyznać, że ten fragment po jego powrocie do domu był najlepszy w tym rozdziale. Subtelny, a jednocześnie tak ludzki.
Trzymaj tak dalej.
Ściskam, Donna
[ trzy-wspomnienia ]
Dziękuję! Nawet nie wiesz, ile radości mi sprawiła Twoja opinia, tym bardziej, że pod poprzednim postem byłaś chyba najbardziej zniechęcona szybkim rozwiązaniem sprawy. Dlatego cieszę się, że pozytywnie przyjęłaś kontynuację, niespodziewaną chyba dla wszystkich. Chyba nie uśmiercę już żadnego dziecka, dwie małoletnie ofiary to wystarczająco jak na opowiadanie blogowe, zresztą musi zaświecić trochę słońca dla bohaterów tego przypadku. Nie chcę wyjść na znieczuloną okrutnicę. Myślę, że Rick pozostawia kwestię ich związku Meredith - może niesłusznie, skoro ona sama ma problemy osobiste? Jednak na razie mężczyzna nie jest w stanie się do niej zbliżyć tak, jakby tego pragnął i czeka na... właściwie nie wiem. Chyba na jakiś odpowiedni moment (: Wszystko i tak wyjdzie bardzo spontanicznie, ale nieprędko ich ze sobą zeswatam. Właśnie, przedstawiając Ricka w ten sposób chciałam położyć kres obrazom, jakie kreują filmy i seriale. Rick pod tym względem trochę przypomina mi Willa z "Hannibala", choć nie jest takim "świrem". Przyznam, że dla mnie to również najlepszy fragment z tego rozdziału, niezwykle przyjemnie mi się go pisało! Chyba bardziej się wczuwam w Ricka niż w Meredith... ;D Również ściskam ;*
UsuńGdyby nie to, że kiedyś mi już wspominałaś o tym, że będzie kolejna część i sprawa wcale nie skończy się tak łatwo i szybko, jak mogłoby się zdawać, niewątpliwie byłabym wgięta w podłogę, widząc część trzecią pierwszego przypadku ^^. Nie mniej jednak, bardzo ciekawiło mnie, jaki zwrot akcji jeszcze tutaj szykujesz, bo poprzedni odcinek skończył się w taki sposób, że można było wywnioskować, że to już koniec, i że nastąpił szczęśliwy happy end, a tu jednak nie.
OdpowiedzUsuńNie powiem, zaskakujący pomysł, ale ja lubię zwroty akcji, więc i tak jestem ukontentowana.
Nawet lubię Ricka. Taki sympatyczny facet, który ma niejasną przeszłość powiązaną z Meredith, tęskni za kobietą i najprawdopodobniej wciąż ją kocha, skoro chciałby odbudować dawne relacje, ale nie ma też odwagi, by pierwszy jej to zaproponować. Szkoda, że im się nie udało, ale kto wie, może jeszcze kiedyś ich połączysz?
Mam też wrażenie, że po pracy gdzieś znika ten dzielny facet, a pojawia się ktoś bardziej zwyczajny, kto podobnie jak zwykli ludzie chciałby się czuć bezpiecznie w swoim domu.
Fajnie, że wyjaśniłaś także perspektywę tego popaprańca. Wgl, to jednak nie on? Czy on też, ale może nie był jedynym, który porywał te dziewczynki? Może jest tak, że za wszystkim stał ktoś jeszcze inny, tylko ukrywał się za Benem i po prostu pozwolił, aby wszyscy uznali, że to on za tym stał? Mimo, że to taki czubek, to troszkę mi go żal, że przez jakieś frustracje zmarnował życie sobie i jeszcze kilku innym osobom.
Ale skoro porwano kolejną dziewczynkę, to znaczy, że faktycznie musi istnieć ktoś inny. Bo skoro tamten siedzi, to raczej nie mógł tego zrobić. Robi się coraz bardziej ciekawie, intrygująco i groźnie...
Meredith także budzi we mnie pozytywne odczucia. Taka zwyczajna kobieta z problemami, nie nadmiernie przeciętna, ale też nie wyidealizowana. Stara się uporać z przeszłością i ze swoim darem, który próbuje wykorzystać do dobrych celów, pomagając zbłąkanym duszom, i zarazem szuka spełnienia, nawet pracując w tej bibliotece, gdzie zdaje się czuć całkiem dobrze. To stosowne miejsce jak dla niej ;).
Zaskoczyłaś mnie tym frustem, co to takiego? Może jakiś rodzaj ducha, jakaś część Danielle, która mimo wszystko pozostała na świecie, nawet kiedy dziewczynka już odeszła? Bo to chyba nie do końca ona, ta istota nie wyrażała się jak to płoche, skrzywdzone dziecko.
Jestem bardzo ciekawa, jak to się skończy xDDD. Trzymasz w napięciu, oj, trzymasz... Mam też nadzieję, że tym razem dotrzymasz terminu i wrzucisz nowość na czas ;). Czekam też na twój powrót do blogosfery i na gadulca.
Wgl, wspomnę jeszcze o tym, że było duuuużo opisów <333. Kocham opisy, były cudne.
No tak, Tobie chyba jako jedynej powiedziałam o tym, że nie zamierzam kończyć jeszcze przypadku i pomęczę trochę sprawę. Aż do piątej części, jak myślę. Zwrot akcji bardzo przydał się temu opowiadaniu, wszyscy przyjęli ten pomysł bardzo dobrze i jestem również zadowolona z obrotu sprawy. Rick i Meredith są tak jakby... przeznaczeni, o. Połączyła ich wielka miłość, a rozdzieliła śmierć syna, która właściwie powinna ich do siebie zbliżyć. Niestety ludzie są różni i nie zawsze według określonych zasad reagują na dane sytuacje. Rick nie czuje się do końca bezpieczny, ponieważ jest człowiekiem samotnym i nie lubi ciszy w mieszkaniu. Praca i tak pochłania go niemal do reszty. Ben oczywiście jest winnym - to on porywał i mordował dziewczynki, ale jest ktoś jeszcze, kto mocno wpłynął na jego psychikę i skierował go na złą stronę. W moich oczach dla Bena już nie ma nadziei, jest kimś totalnie wyniszczonym. Spędzi w więzieniu resztę życia.
UsuńMeredith zdecydowanie nie jest idealna. Choć stara się, aby jej codzienne życie takie było, to nic nie poradzi na posiadanie niezwykłego daru.
Dobrze kombinujesz z tym frustem, to taka cząstka złej energii, pozostałość po człowieku. I przybiera jego wygląd, dlatego Mer sądziła, że widzi Danielle.
Całuję ;*
No, przyznam szczerze, że ja też byłam zaskoczona trzecią częścią pierwszego przypadku. Myślałam, że skończył się on już na dobre, a tu proszę, miła niespodzianka :D
OdpowiedzUsuńLubię Ricka. Podobały mi się opisy z jego udziałem (uwielbiam je w twoim wykonaniu, pisz ich jak najwięcej!) i pewnie mogłabym się nad nimi jeszcze długo porozwodzić, gdyby nie sama końcówka, na której chcę się skupić, a mianowicie Danielle-frust. Masz naprawdę rozwiniętą wyobraźnię, skoro wymyśliłaś takie stworzenie i jestem naprawdę ciekawa tej encyklopedii. Ciekawe, kim ono tak rzeczywiście jest. Pozostanie na Ziemi dopóki bestia nie umrze, hmm... Ale rozumiem, że to nie Danielle, tak? Mam nadzieję, że jest ona "wśród aniołków".
I inna bestia? Matko, to rzeczywiście bardziej skomplikowane niż myślałam i skoro porwał dziecko... Nie wiem, czego powinnam się jeszcze po nim spodziewać, ale na pewno będzie ciekawie.
Gratuluję zakończenia szkoły, mnie jeszcze czekają dwa miesiące ;/ Mam nadzieję, że będziesz się przez ten czas udzielać na blogsferze, bo naprawdę lubię Twoją twórczość.
PS Na kolysanka-dla-nieznajomej pojawił się nowy rozdział, o ile ją czytasz, bo już się troszkę pogubiłam, szczerze mówiąc xD
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za opinię :) Bardzo lubię pisać opisy, choć przyznam, że nie stronę również od dialogów, które również potrafią nadać bohaterom charakteru oraz pewnej niezależności. Rick to postać pozytywna, więc nie dziwię się, że wzbudza u czytelników sympatię... Ma wszystko, co powinien posiadać mężczyzna, ale nie staram się go na siłę idealizować, bo jakieś tam swoje wady ma, wiadomo. Wkrótce wielka premiera encyklopedii, chociaż nie będzie w niej jeszcze wiele haseł, tym bardziej, iż nie chcę zdradzać Wam wszystkiego od razu ;P Jeszcze jedno dziecko zostało porwane, ale na tym bezwzględny koniec! Kochana, niedługo wakacje! :)
UsuńNo, muszę przyznać, że bardzo mnie zaskoczyłaś! Taki zwrot akcji... Ja tam uwierzyłam, że to już koniec. W końcu sprawca został złapany. nawet nie przypuszczałam, że w tym porwaniu mógł maczać palce ktoś inny, haha ^^ Ale to dobrze! Bo ta sprawa mi się naprawdę podoba, jest niesamowicie ciekawa. Więc dzięki wprowadzeniu jeszcze jednego łotra możliwe będzie dłuższe jej śledzenie. Losy dziewczynek niewątpliwie były bardzo straszne, ale równocześnie intrygujące. Myślałam, że to wszystko jest winą tylko i wyłącznie chorej psychiki Bena. A tu się okazuje, że jednak jest coś więcej na rzeczy. Jakieś inne pobudki nim kierowały także.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaciekawiłaś tą inną postacią, taką "nieuchwytną". Jakby miała jakieś supernaturalne moce. Wiem, że tak nie jest, ale nie wiem czemu, towarzyszy mi nieodparte wrażenie, iż mamy tu do czynienia z taką postacią jak Jim Moriarty. On był wszędzie, wszędzie miał kontakty. I zupełnie nikt nie potrafił go zatrzymać, odnaleźć. Koło Sherlocka się kręcił, a ten nie miał pojęcia, że jego odwieczny wróg jest tak blisko. Dał się poniekąd przechytrzyć.
Mam nadzieję, że zagwarantujesz tutaj jeszcze więcej takich niespodziewanych zwrotów akcji. Bo to jest wręcz uczta dla czytelnika, haha! Można coś takiego śledzić z zapartym tchem po prostu *.*
A, i jeszcze miałam napomknąć o tym fruście. Kto to jest? Znaczy wyjaśniłaś, że nie odejdzie on, dopóki morderca nie zostanie ukarany. Ale w takim razie sam nie mógłby go ukarać? W końcu takie duchy są bardzo niebezpieczne. Jak kieruje nimi chęć zemsty i nienawiść, mogą dopuścić się wszystkiego. Może właśnie o to chodzi, by ocalić tego człowieka przed jego gniewem, a jednocześnie ująć złego sprawcę i zamknąć w więzieniu za wszystko, co zrobił?
UsuńDzięki za opinię ;D Cieszę się, że sprawa jest dla Ciebie ciekawa, zresztą wolałabym tym opowiadaniem nikogo nie zanudzać, bo inaczej to nie ma sensu. Tak, jest jeszcze jeden oprawca, a rozwiązanie i ujęcie go może być... wstrząsające wręcz. Niestety nie mogę zdradzić nic więcej. Na Bena coś, a raczej ktoś mocno wpłynął, choć sam sobie zawinił, bo nie musiał iść z tym kimś na ugody. Akurat ten drugi nie ma supernaturalnych mocy, ale nie ukrywam, iż takie cuda również mogą się pojawiać. I dzięki za ciekawe porównanie ze sztuki!
UsuńFrusty mogą nawiedzać i tego przykład dam w ostatniej części przykładu. A czym dokładnie jest, wyjaśnię w encyklopedii Meredith, która będzie jej takimi notatkami prowizorycznymi ;)
UsuńZaskoczenie jest, i to ogromne:) Myślałam, że sprawa została wyjaśniona, a tu proszę, jednak za bestią stoi jeszcze jeszcze większy bestia. To wielki plus dla Ciebie, że tak mnie (i może większość) nieco oszukałaś^^ Sprawa wydaje się dość trudna i zastanawiam się głęboko, jak Rick oraz Meredith sobie z nią poradzą. Widać, że Rick to dobry detektyw, że miał takie złe przeczucie, które jednak się sprawdziły. Bardzo jestem już ciekawa przesłuchania Bena Whentleya, niewątpliwie takie sceny kryminale mnie bardzo mnie fascynują^^ Oczywiście końcowy fragment jak najbardziej mi się podobał. Scena, zanim pokazało się widmo, było naprawdę emocjonujące. Ten frust okazuje się być bardzo złowieszczy, ale i pomocny, ale przeraża mnie.
OdpowiedzUsuńJestem już ciekawa ciągu dalszego.
Jejciu, jak ja uwielbiam to opowiadanie. Normalnie zakochałam się w nim:** Supcio, po prostu supcio!
Czekam niecierpliwie na więcej:)
Pozdrawiam serdecznie:**
Witaj :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz, jednakże niekiedy sprawy rodzinne potrafią nieźle pokrzyżować plany miłego spędzania czasu z blogosferą. Ale jestem i czytam :D
Pierwszy fragment z Rickiem, przepraszam w poprzednim komentarzu uczyniłam błąd, nazywając go Benem, ale to wszystko dlatego, że napatrzyłam się na jego zdjęcie i wmawiając sobie, że to Ben Barnes. Dziwna wymówka, wiem, ale zgubiłam watek, po prostu chciałam przeprosić ^^ Podoba mi się ta wizja mieszkającego samotnie detektywa, może dlatego, że lubię czytać o takich kawalerach, co całkowicie oddają się pracy i nie mają czasu na zakupy. Co rozlewają piwo i sami sprzątają? Ujmująca sytuacja.
Ta Bestia, to prawdziwa bestia. Nie mająca żadnych wyrzutów sumienia, jednakże skrywająca jakąś większą tajemnicę. Zarysowałaś nam dokładnie jego postać, w jego mniemaniu tragiczne życie, na które był zbyt słaby. Na życie za słaby, na śmierć również. I modlitwa, nie wiem czemu, ale w jego osobie można modlitwę przyrównać do jakiegoś wyrzutu w stronę Boga. Jest taki bez uczuciowy, bezduszny, myśli tylko o sobie.
Ależ mnie ciarki przeszły, kiedy Meredith rozmawiała z dziewczynką, tudzież z mroczną istotą. Oddajesz wszystko tak realnie, że prawie uwierzę w te wszystkie złe duchy i tym podobne istoty. W moim przypadku było tak, że myślałam, że to będzie koniec. Może, że poruszysz jakąś nową sprawę, jednak taka opcja bardziej mi się podoba ^^
Czekam na ciąg dalszy ;*
Całuję,
Liley
Rzadko dodaję rozdziały, więc nie musisz się generalnie śpieszyć ;) Nie przepraszaj za pomyłkę imienia, nic wielkiego się nie stało, a odtwórca Ricka faktycznie ma na imię Ben, więc miałaś prawo się zamotać. Rick nie jest kawalerem z wyboru, w końcu chciał stworzyć rodzinę z Meredith, niestety trochę im się nie ułożyło. Detektyw nienawidzi samotności i ciszy w mieszkaniu, chciałby mieć kogoś przy swoim boku, mieć do kogo wracać po pracy. Ben jest bardzo słaby, to prawda. Nie umie radzić sobie z przeciwnościami losu, a w średnim wieku stał się mordercą z miłego, zwykle uśmiechniętego, skromnego pana. A jego pobożność raczej wynika z dogłębnego strachu przed śmiercią. Wątpi, aby został dobrze oceniony przez Boga. Kolejne przypadki będą krótsze, o to się przynajmniej postaram, jednak morderstwo wymaga więcej treści. Całuję ;*
UsuńCześć :D
OdpowiedzUsuńRozdział pochłonęłam w kilka chwil, na dzisiejszej informatyce w szkole XD
Bardzo mi się podobało. Opisy zrobiłaś bardzo dokładne, czułam się jakbym widziała i słyszała każdą czynność wykonywaną przez Ricka po pracy. W sumie to on nie ma zbyt ciekawego życia, kiesy wraca do domu po godzinach. Usiądzie, posiedzi, pomyśli, poogląda telewizję, wypije piwo...
Co to za życie. Żadnej miłości, a on przecież nadal zakochany w Meredith. Ciekawe czy do siebie wrócą, ja cały czas wierzę, że tak. Byliby świetną parą, zapewne taką jak byli kiedyś.
Meredith bardzo poświęca się bardzo. Fajnie opisałaś, jak kobieta chodzi między półkami i z lubością układa książki. Nie wiem, dlaczego, ale taki zwyczajny fragment mi się podobał. Później nie powiem, z leksza się przestraszyłam. Ta mroczna dziewczynka, czy tam ktoś kto podaje się za Danielle, dość mnie przeraziła. Choć nie bardzo rozumiem... Chociaż, nie poczekam na tą Twoję encyklopedię :D Mam nadzieję,że nam wyjaśnisz co to frust.
Jeszcze zapomniałam wspomnieć, że bardzo zaintrygował mnie ten drugi bandyta, czy tam ktoś, kto nadal porywa dzieci.
Bestia się modli? Zdziwiło mnie to trochę, choć właśnie powinien błagać o wybaczenie. To co robił było okrutne, aczkolwiek widać, że nie miał łatwego dzieciństwa.
Czekam na kolejną część tego przypadku i życzę weny :)
Pozdrawiam ^^
PS. Jeśli masz ochotę to zapraszam na pierwszy rozdział :)
for-one-more-chance.blogspot.com
Dziękuję za komentarz ;* Nie wiem, jak opisy można "zrobić", prędzej napisać. Ale dziękuję, bardzo lubię przedstawiać to, co dzieje się w mojej wyobraźni i przelewać to w słowa (tylko w komputerze, bo mam brzydkie pismo i nie lubię pisać długopisem). Rick nie wiedzie ciekawego życia, bo pochłania go praca, a w domu jest samotny. I tak wygląda niemal każdy jego smutny wieczór, potem jakaś niespokojna nocka i znowu do pracy. Meredith jest oddana pracy, a że ma naturę pedantyczną (zwłaszcza po śmierci synka, taki wjazd na psychikę), to uwielbia porządkować i układać. Dużo okrutnych ludzi się modli, niestety najczęściej nie jest to szczere, a spowodowane zwyczajnym strachem przed Sądem Ostatecznym... Całuję ;*
UsuńŚwietny rozdział! Po raz kolejny zadziwiasz mnie perfekcyjną analizą przestępczego umysłu, chociaż w tym przypadku jasno można stwierdzić, że Ben jest zwykłym świrem, niestety szkodliwym. Ben ma ciężki zawód, chociaż nie prowadzę podobnego trybu życia, domyślam się, jak wielkie obciążenie musi znosić jego psychika, kiedy codziennie styka się z taką dawką okrucieństwa, a czasami, jakże pomoce media, stają się jakimś momencie po prostu sępami, żerującymi na nieszczęściu. Nie spodziewałam się, że to jeszcze nie koniec. Kto może być straszniejszy od Bena? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ten duch w bibliotece wiele zagadkowy, jeżeli to nie Danielle, to kto? Nie wyłapałam na razie jego tożsamości. Mer musi znowu wkroczyć do akcji! Czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńNie Ben, tylko Rick, ach mieszają mi się już te imiona. Wybacz :)
UsuńLubię się wcielać w czyjeś umysły, obojętnie, czy są to psychopaci, czy zwyczajni ludzie. Przyznaję, wcielenie się w Bena było ciekawym doświadczeniem. Bena raczej nie określiłabym jako "świr", ale na pewno jako ktoś, kto wstąpił na złą drogę i zburzył wszystko to, co miał w sobie dobrego. Rick jest dobrym mężczyzną, dlatego ciężko mu czasami znosić niesprawiedliwość świata i okrucieństwo przestępców, najchętniej wystrzelałby każdego i niczym bohater oczyszczał świat. Całuję ;*
UsuńNie szkodzi z tym imieniem!
UsuńNo, zmyliłaś nas nieźle ;) Ale to na plus, takie niespodzianki lubię.
OdpowiedzUsuńNo i łup, Ben to nie ten, kogo szukają. Wybrał zły moment na "polowanie" i pomylili go z kimś innym.
Rick jakoś budzi moją sympatię. Niby ktoś na wysokim stanowisku i tak dalej, ale ukazanie jego codzienności po robocie to świetny pomysł.
Trochę mi się nie podoba to, że na sprawcę mówią tutaj "bestia" w ramach jakiegoś pseudonimu. Nie chcę w żaden sposób usprawiedliwiać tego, co robi, ale to słowo nacechowane jest chyba zbyt wieloma emocjami, już "kat" brzmi lepiej. Ale to taka personalna uwaga, w gruncie rzeczy to błędem przecież nie jest, a ja mam po prostu dziwne upodobania ;p Po prostu czasami wolę bardziej neutralne określenia, bo tak to wydaje się, że bohaterowie są jakoś osobiście związani z ofiarami. O ile przy Meredith można to jakoś uzasadnić to Rick jako policjant powinien starać się ograniczyć się do bardziej służbowych określeń. Whatever ;)
Zastanowiło mnie czy Meredith widziała kiedyś swoich bliskich zmarłych. I wyobraziłam sobie, że jej zmarła matka czy ojciec/dziadek/siostra/ktokolwiek mógłby jej czasami pomagać w komunikacji z innymi duchami, hehehe. Ale u ciebie zjawy to tylko udręczone dusze, prawda? Te spokojne już mają... spokój xD [ale inteligentne zdanie xD]. No, niemniej spodobała mi się ta wizja, haha xD
Pozdrawiam ;)
Nie, Ben jest tą osobą, której poszukiwali, ale poza nim istnieje ktoś jeszcze ;D Z wątkowi mu poświęconemu mogłaś wywnioskować, że to faktycznie on zamordował obie dziewczynki, jedną świadomie, druga zginęła w wypadku. Bestia jako słowo i tak jest używane dość sporadycznie, a przestępców często się określa jakimś mianem, tak już było w pierwszym rozdziale i głupio tej zasady nie ciągnąć. Może za dużo filmów się naoglądałam, aczkolwiek tak mi pasuje i już. Meredith z bliskich straciła jedynie matkę i się z nią nie kontaktowała. W moim opowiadaniu nie tylko umęczone dusze zostają na ziemi, ale także nie do końca świadome swej śmierci lub te, które pragną czynić zło i nabierają niedobrej energii. Ci, którzy "przeszli przez most" również mogą się pojawiać, ale prędzej w snach i wtedy, kiedy sami tego pragną. Ale rzadko im wolno ;) Trochę pokręcone te reguły. Pozdrawiam ;*
UsuńA ja czułam od samego początku, że coś za łatwo poszło! A znając Ciebie, nie dałabyś tak szybko odetchnąć swoim bohaterom i bardzo dobrze :P Perspektywa Ricka bardzo mi się podoba. Niby jest mężczyzną z krwi i kości, a jednak lubi poczucie bezpieczeństwa i nie znosi samotności. Opis pustawej lodówki mnie rozczulił, mimo wszystko Meredith powinna dbać o dietę pana detektywa i czasem mu coś zanosić. Jak Ben śmie modlić się do Boga o wstawiennictwo? Chory człowiek, ja bym go posadziła na krześle elektrycznym ;x Frusty, duchy, duszyczki... powinnaś się brać jak najszybciej za tworzenie encyklopedii, Kochana! Ciekawe, czy uśmiercisz Jacqueline. Całuję! ;*
OdpowiedzUsuńZapomniałam dodać, że świetny nowy szablon, bardzo mi się podoba, czerń i biel to zdecydowanie dobre połączenie na tym blogu.
UsuńDokładnie, Rick nie znosi samotności i źle się w niej czuje... Samotność wysysa z niego wszelkie siły witalne po godzinach pracy. Meredith chyba będzie częściej odwiedzać pana detektywa i faktycznie zainteresuje się stanem jego lodówki, ha ha. Do tej pory była zbyt wycofana z tej znajomości, aby o to dbać. Myślę, że każdy może się powołać na Boga, ale czy szczerze, w to już wątpię...
UsuńRównież lubię b&w na tym blogu, choć zamierzam kiedyś spróbować z kolorami jakimiś :) Może granaty albo fiolety.
UsuńNaprawdę ciężko mi policzyć, który raz biorę się za komentowanie tego rozdziału. Będzie miło, jeśli to nie będzie liczba dwucyfrowa, naprawdę. Widzisz, za każdym razem coś mnie od tego odciągało, a od momentu, w którym skończyłam poprzedniego dnia czytać się nie da, bo tyle tych faktów w tym rozdziale, które zaraz mi uciekają. Także za każdym razem od nowa, od nowa, od nowa. Teraz mogłabym już o tym wypracowanie napisać, ale na dzień dzisiejszy mam tego dosyć.
OdpowiedzUsuńNaprawdę imponuje mi ilość szczegółów jakie tu wplatasz. Tak sobie myślę, że bardzo musisz być skupiona przy dopracowywaniu ich, bo nic ci nie umyka (przynajmniej z mojego punktu widzenia).
I jak każdy jestem zaskoczona tym, że pierwszego przypadku nie zakończyłaś na poprzednim poście. To był idealny koniec jak z odcinka jakiegoś serialu kryminalnego, ale ty drążysz dalej. I bardzo mi się podoba to drążenie tematu, wykorzystywanie każdego możliwego sposobu na skomplikowanie sprawy, ale czy starczy ci pomysłów na inne przypadku skoro tyle już wniosłaś do tej pierwszej sprawy? Musisz się pilnować, żeby potem nie iść schematami.
Nie wiem czemu, ale bardziej to opowiadanie określam jako kryminał niż fantastykę. I w sumie przez cały ten czas odbierałam przeczytaną treść myśląc o tym tylko jak o kryminale i aż zaskoczył mnie moment z Frustem.
Ojej, to wszystko co napisałam wyżej jest trochę pogmatwane, no nie? No cóż, mam nadzieję, że zrozumiesz z tego chociaż połowę, bo nie chcę mi się tego wszystkiego tłumaczyć na język zrozumiały dla reszty ludzi. ;)
Mówiąc prosto - najlepszy rozdział ze wszystkich, które tu przeczytałam.
Pozdrawiam.
[pozbawieni-kontroli.blogspot.com]
Jeśli napisanie opinii sprawia Ci trudności, to nie musisz przecież pisać elaboratu - wystarczy parę konkretnych słów :) Choć nie ukrywam, lubię długie i rzetelne wypowiedzi, ha. Bardzo zwracam uwagę na drobne szczegóły, bo tak naprawdę to one budują całą historię. Bez tych kilku gestów, słów, to już nie byłoby zdecydowanie to samo... A chcę, aby to opowiadanie prezentowało jak najwyższy poziom, dlatego staram się jak mogę, by było ciekawie i wkładam w nie serce. Poprzedni rozdział skończył się jak typowy kryminalny odcinek z happy endem, ale nie dałam temu spokoju. I patrząc po opiniach, bardzo słusznie :) Nie musisz się martwić o moją wyobraźnię. Teraz poleciałam bardzo sensacyjnie, ale przypadki nie zawsze będą związane z morderstwami - może jeden na dwa/trzy. Co do gatunku, może być i kryminał, wątki z duchami są raczej paranormalne :D Dziękuję za komentarz <3
UsuńOooooo, jaki ładny szablon : )
OdpowiedzUsuńDziękuję, mi też się bardzo podoba, choć muszę poszukać innego tła pod kolumny ;D
Usuń